Świadome przeżywanie miłości, obdarzanie nią i otrzymywanie jest czymś najważniejszym w naszym życiu. Nie wszyscy jesteśmy na etapie stawiania wszystkiego na miłość. Dla wielu z nas miłość jest ideą, abstrakcją, romansidłem, epokowym trendem. Jednak miłość, gdy mamy otwarte, oczyszczone serce, jest wszystkim. Sama niesie spełnienie, uzdrowienie, wybaczenie, zrozumienie. Kto naprawdę pokochał, wie, o czym mówię. A kiedy pokochał i został pokochany, to działa na niego ogromna siła wykraczająca poza kosmos i rozum.
Byłem w kilku związkach i za każdym razem poziom miłości się zwiększał, jego intensywność rosła. Działo się tak prawdopodobnie na skutek wzrostu mojej własnej dojrzałości emocjonalnej i życiowej. Jednak za każdym razem żar w sercu i płynący strumień energii w relacji leczył oraz dawał pełnię życia. Zakochać się w kimś lub nim zauroczyć jest szalenie łatwo. Obdarzyć dorosłą miłością nie jest prostą sztuką. Zakochanie niesie w sobie wyobrażenie, ciekawość. Na ten stan wpływają hormony, które póki działają kolorują i potęgują odczucia (więcej o hormonach w Od zakochania do dorosłej miłości). Miłość jest zrozumieniem, pełnią, przyjęciem bez jakichkolwiek innych emocji, oczekiwań i wyobrażeń. Co stoi na przeszkodzie miłości? Oprócz nas samych, jest to strach przed odrzuceniem lub stałe porównywanie się do własnego partnera. Czujemy się kimś gorszym, biedniejszym, słabszym, mniej jasnym czy wartościowym. Tak myśląc i działając, zaczynamy warunkować miłość. Zamiast przyjąć z otwartością, oceniamy, określamy, a w późniejszym czasie, już w trakcie trwania związku, próbujemy dorównać partnerowi lub rywalizujemy z nim, tak dla podświadomej zasady satysfakcji. Sam strach dotyczący wyobrażenia, że partner zaraz odejdzie, zostawi nas z otwartym sercem wpływa podświadomie na jego działanie, myślenie, zachowanie, a nam zamyka serce.
Skąd bierze się strach przed utraceniem obiektu naszych uczuć? Główny wzór pochodzi z lęku naszego rodzica i dzieciństwa. Kiedy jeden z rodziców (mama lub tata) byli nieobecni, np. wyjeżdżali, rodzice byli w separacji lub wzięli rozwód. Boimy się, że to się powtórzy, a kiedy boimy się, to przyciągamy więcej tego, czego się boimy. Oczywiście, w tych dwóch przykładach: rywalizacji z partnerem (poczucie bycia mało wartościowym) i strachu przed odejściem wymyślamy własne mechanizmy przeciwdziałania. Jednym z nich jest umniejszanie partnera, poniżanie go, uzależnianie go od siebie, nie pozwalanie na rozwinięcie skrzydeł. Drugim jest stosowanie różnej magii miłości, sztuczek – przesuwanie granicy i przyciągnie do siebie, a jednocześnie domykanie jednej ze stron.
Jak sobie z tym poradzić?
- Jeśli twój partner jest profesorem, milionerem, superprzystojniakiem, seksbombą z pierwszych okładek czasopisma, zarabia dużo więcej od ciebie, jest ekspertem w danej dziedzinie i go podziwiasz. Wszystkie te przymioty są tylko określeniami dziedzin, w których dana osoba czuje się dobrze i komfortowo. Nie tworzymy w głowie obrazu omnipotencyjnego partnera. Ktoś dobry w dziedzinie „A”, jest kiepski lub zupełnie sobie nie radzi w dziedzinie „B”, „C”, „D”. Po prostu na współczesny język, zwyczajnie „nie ogarnia”. Patrzymy zawsze na całość, nie idealizujemy, bo znamy swoje mocne, jak i słabe strony. Każdy ma obie, lecz na początku widzimy tylko grę, maskę, która nam jest pokazywana, żeby nas „kupić”. Dajemy i bierzemy, tak jak robimy wdech i wydech.
- Odczuwamy przeszywający strach, że partner odejdzie, związek zaraz się rozpadnie… Dlatego staramy się bardziej, dajemy ponad miarę lub odwrotnie, od początku sabotujemy związek, nic nie dajemy, nie wkładamy, zachowujemy się jak warzywo. Warto być świadomym naszego własnego zachowania. Lękowi przed stratą pozwalamy być a partnerowi, który chce odejść – pozwalamy odejść. Idź, ponieważ miłość nie trzyma, nie więzi, nie kontroluje. Ktoś jest przy nas, bo tak chce, bo tak decyduje. Trudność pojawia się w momencie pozostawienia, my boimy się, że z rozstaniem sobie nie poradzimy. A nic bardziej mylnego. Bardziej boli, bo uderza w obojga partnerów, nasz własny strach, że nasza idylla, wspólne życie zaraz się skończy. Musisz przebić wyobrażaną bańkę odejścia. Kup sobie balon, nadmuchaj go trochę, napisz na balonie: imię rodzica, który był nieobecny (lub imię partnera, partnerów, którzy odchodzili, może być rodzic i partner), obok swoje imię, obrysuj to sercem, dodaj: pozwalam ci odejść. Nadmuchaj jeszcze mocniej. I przebij balon energicznym ruchem ręki.
Co dalej? Mamy temat zasługiwania na miłość, czyli gdy tylko wypełnimy jakieś punkty, zasady, normy. Ten nawyk, bo chyba to jest dobra nazwa, jest religijny, natomiast nie ma on nic wspólnego z rzeczywistym działaniem miłości, energii miłości, jaka nas otacza. Pamiętam, jak dowiedziałem się o kilku manipulacjach ze strony partnerki. Poprosiłem o ich zwolnienie, uleczenie i od razu po działaniu partnerki nasza wspólna przestrzeń się otworzyła. Często na prośby partnera czy jego pytania, które nie są dla nas wygodne, reagujemy atakiem, bronimy się, przenosimy. W moim przykładzie było samozastanowienie u partnerki w miejsce szukania winnych, dlatego nasze pole mogło wzrosnąć, a ciała się połączyć bardziej. Oczywiście, miałem emocje, ale nie mogłem tych emocji trzymać długo, ponieważ serce nie pozwoliło. Miłość ma w sobie wybaczenie, akceptację, leczy niedoskonałości, wypełnia niezrozumienie, daje pole do komunikacji. Jak kochamy, to kochamy jak się złościmy, to w tym momencie nie kochamy. Banalna wręcz i logiczna teza miłości ma potwierdzenie w praktyce: miłość nie jest dualna, miłość to miłość. Jest pragnieniem, chce nas wypełniać, dawać, być, ponieważ miłość rodzi się w nas, jest w nas, w niej nie ma pustki, bezsensu, żalów, pretensji, ocen, gniewu. Jeśli ktoś ocenia, określa, warunkuje, uczy o miłości gdzieś tam na niebie, to znaczy, że nie pokochał nigdy siebie, a więc nigdy nie obdarzył miłością drugiej istoty. Taki biedak czeka na miłość, a miłość jest w nas. Zawsze była. Niestety, ukryta, zgaszona, zaniedbana. Dlaczego jeszcze nie dopuszczamy miłości? Bo nie rozumiemy, jak to jest kochać siebie samego, szanować siebie, dawać sobie samemu opiekę, radość. Jak to jest usiąść w ciszy i wypłakać przeżyte krzywdy, dać sobie zrozumienie nie mylone z samooszukiwaniem. Myślimy również, że ktoś ma więcej miłości, ale to jest nadal program porównywania, więc wytrącamy swoją własną orbitę. Ty to Ty i to jaki jesteś jest wystarczające. Nie zmieniaj tego.
Co możesz zrobić, żeby zakochać się szczęśliwie?
- Zaakceptuj siebie. Banalne słowo, lecz w akceptacji chodzi o coś więcej, o takie ciepłe, wewnętrzne przyjęcie siebie całego ze wszystkim, co masz. Nie wypierasz żadnej części siebie: ładnej czy brzydkiej, chudej czy grubej, mądrej czy głupiej, wiedzy czy niewiedzy, umiejętności czy ich braku, jasności czy ciemności – nie ma to dla ciebie znaczenia, ponieważ stanowisz esencję siebie. Lubienie siebie jest pierwszym krokiem do szczęśliwego związku.
- Obserwuj nowego partnera, kiedy jeszcze zaczynacie się spotykać: jaki jest, co lubi, jak się zachowuje w różnych sytuacjach. Wiele pierwszych randek to gra, wabienie, ale już sam widok kogoś, jak chodzi, mówi, pozwoli Ci dużo powiedzieć o tej osobie.
- Spisz na kartce wszystko to, czego potrzebujesz od potencjalnego partnera: co ma wnieść, co dać, czyli, czego ty naprawdę potrzebujesz. Jeśli tylko kogoś u boku, torebki, nie złość się później na to, co wnosi. Obarczamy partnera, zamiast samemu dokładnie znać własne potrzeby, nasz styl życia, przejawiania. Wymagaj.
- Mów kategorycznie „Nie”, „Tak”, „Nie teraz”, „Nie wiem”. Pierwsze spotkania rodzą w naszym sercu – poza odczuciem zakochania – przeczucia: „Nie wchodź w relacje”, „Nie ufaj”, „Nie zbliżaj się”. Twoim zadaniem jest odróżnić, czy jest to intuicja, twój cichy głos duszy, czy podświadomość, jej strach i kolejne lęki. Słuchaj siebie.
- Nawet jeśli spotkasz kogoś, do kogo polecą wszystkie twoje energie, poczujesz się jak w domu – obserwuj siebie. Broń Boże, nie hamuj tych energii, nie bój się ich – obserwuj. Nic nie przyśpieszaj, nie wchodź z gorącą głową, tylko zadawaj pytania: „Jak się z tym czuję?”, „Jak zachowuje się ta druga osoba?”, „Czy jest to pociąg seksualny, emocjonalny czy miłość?”, „Jeśli odczuwasz strach, jakbyś go opisał?”, „Co cię pociąga w tej osobie?”. Połącz serce z umysłem – pozwól sobie na to.
- Miłosna wyobraźnia podsuwa nam pomysły: chłopak ma wielki potencjał, dziewczyna zrozumie, puści, wyuczy się paru rzeczy i będzie idealna. Myśląc tak, stawiasz się w pozycji nauczyciela – nie urodzi się związek, tylko wieczny coaching, ciągnięcie. Naucz się akceptować ludzi takimi, jakimi są NA TERAZ. Pytanie: „Kochasz kogoś takiego, jaki jest? Czy ciągle będzie ci czegoś brakowało?”.
- Nie chwytaj się pierwszego lepszego, bo miło zagadał, uśmiechnął czy wykazał zainteresowanie. Świadczy to tylko o twoim niskim wizerunku własnym – odmawiaj. Brak szacunku dla siebie wpływa podświadomie na reakcje partnera, który zamiast dawać miłość, poniża, szydzi, manipuluje, wykorzystuje.
- Spotykasz się z kimś z innej ligi. Zdobycie takiej osoby jest ekscytujące, tylko pobudki niewłaściwe: chcesz zdobyć trofeum, zamiast pozwolić się na dzianie, grasz, zamiast być, czyli mylisz adrenalinę, próbę dowartościowania z miłością. Medale i zaliczanie niczemu nie pomogą, nie ugaszą żadnego głodu. Zawsze będzie mało, nie tak.
- Brak jakichkolwiek podobieństw czy dziwne poczucie bycia kimś mniej wartościowym – jak wspomniałem wcześniej – dużo mówi o twoich wzorcach. Pozwól sobie na partnera, kogoś podobnego do siebie. Staje się tak dzięki akceptacji siebie samego, tego, jacy jesteśmy, kim jesteśmy. Rzadko kiedy partner bardziej przebojowy lub całkowicie uległy jest tą osoba, z którą chcemy spędzić życie. Mówi się, że przeciwności się przyciągają, ale to jest tylko mechanizm biologiczno-karmiczny, który pozwalał rodowi przeżyć w trudnych warunkach, bo przykrywał najsłabsze ogniwa. To, co pozwala wzrastać to wzmacnianie podobieństw, a nie żerowanie na słabościach i ich wykorzystywaniu. Jeśli siebie nie kochamy, przychodzi osoba, która podtrzymuje wewnętrzny dysonans. Już lepiej przez jakiś czas być samemu i pracować nad sobą, zamiast na siłę „szukać”.
- Uwolnij się ze swojego poprzedniego związku. Najlepiej gdybyś nie stosował/a mechanizmu zaprzeczania: jak było, co było, zmiany narracji, oczerniania partnera, dyskredytowania go, obwiniania, rozszczepiania swoich energii uczuciowych, miłości, jaka była. Wszystkie te techniki mają niby pomagać danej osobie w rozstaniu, ale tak powstaje dziura (więcej w Czy naprawdę rozumiemy miłość – o procesie rozstawania). Szukaj: co było toksyczne, co było błędem, na co się dało przyzwolenie, czego nie powiedziało się w porę, na co nie reagowało a powinno. Mimo miłości w sercu, nie bój się tej miłości, bo ona przecież jest w tobie i w tobie się zrodziła. Zostaw. To, że masz miłość nie oznacza, że zaraz jej ulegniesz, wpuścisz partnera czy sam/a wrócisz. Dojrzały człowiek nie pozbawia sam siebie uczuć, które w nim są, bo one mówią o nim samym. Kocha siebie i kocha to, co kocha, nawet jeśli ma to formę przeszłą. Weź kartkę i wypisz: żale, pretensje, gniew. Wszystko zapisuj, a potem to spal. Bądź zadowolony ze swoich uczuć.
Szczęśliwy związek od nieszczęśliwego wyróżnia wiele. Z pomocą przychodzi zasada lustra: zobacz, co drażni cię w partnerze i jakie ma to odzwierciedlenie w tobie, obserwuj, jak zachowuje się, co mówi, daje, jak działa. Czy swoim byciem, uciekaniem, kłamaniem, lekceważeniem, niesłuchaniem, nadmierną pewnością urastającą do pychy czy może niepewnością, nie pokazuje, co w tobie jest do uzdrowienia? Nasi partnerzy jak odbite kalki mówią o naszych urazach, problemach, wyzwaniach, lękach, przekonaniach. Warto jednak zapamiętać, że kiedy jesteśmy z kimś, nie jesteśmy od partnera ani lepsi ani gorsi, bo reprezentujemy sumę połączonych naczyń, które reagują na siebie jak wzburzone lub spokojne fale. Pytanie nie brzmi: „Dlaczego ktoś ci coś zrobił”, lecz „Dlaczego kogoś takiego wybrałeś/aś? I co w tobie za to odpowiada?”.
Fajnie, jak będzie cię można pokochać całego, i też cały będziesz kochał.
Nikodem Marszałek
Katowice, Polska
01.2015 r.
08.2021 r.