Kiedy patrzę z perspektywy czasu na swoją pierwszą dziewczynę, nie mogę powiedzieć, że ją kochałem tak samo, jak kolejne partnerki czy choćby byłą małżonkę. Opisywana rewolucja seksualna XX w. w wielu publikacjach mówi o tym, że miłość została wówczas przedefiniowania i że sprowadzono ją na manowce. Dlatego to sile hormonów, zauroczenia, młodości przypisywałbym raczej moc tej relacji niż samej miłości właśnie. Z kolei gdy myślę o swojej byłej małżonce, z którą spędziliśmy dziewięć lat, to wydaje mi się, że cały związek był na zupełnie innym poziomie – na początku nasze zachowanie przypominało romantyczne porozumienie, wyidealizowany obraz nas samych. Kolejna partnerka została pokochana przeze mnie miłością bardziej dojrzałą, która jednak miała w sobie pewną dozę niedostępności, walki o związek. Ten rozdział zawierał w sobie cechy miłości romantycznej oraz idyllicznej, czyli takiej, w której miłości przypisuje się omnipotencyjne możliwości, pokonujące każdą przeszkodę fizyczną, materialną i życiową. Tak się nie stało oczywiście. Kolejna relacja zawierała zupełnie nowe wartości, ponieważ od przejścia z relacji z osobą niedostępną do osoby zaangażowanej i skupionej, z postawą: „Oto jestem. Jestem tu, by być z Tobą”, zmieniło się w moim postrzeganiu bardzo wiele. W tej relacji poczułem i zrozumiałem, że miłość ma swoją głębokość, pewną dojrzałość, wartość. Jednym z wyrazów tej miłości jest napisany przeze mnie Mój list do walentynki i wiele innych opracowań. Miłość to kreacja i się przy niej rozkwita.
Zaczniemy ten ważny temat od odróżnienia zakochania od miłości, ponieważ wielu ludzi myli jedno z drugim i przypisuje zakochaniu wartości miłości.
Czym jest zakochanie?
Według definicji zakochanie to stan związania emocjonalnego z drugą osobą. Charakteryzuje się częstymi myślami o tej osobie, pragnieniem przebywania z nią. W przypadku niedostępności obiektu uczuć jednostka cierpi. Objawami zakochania są: uczucie łaskotania w brzuchu, brak apetytu, obsesyjne myślenie o danej osobie, patrzenie na świat przez pryzmat obiektu zakochania, utrudnione logiczne myślenie, częstsze sny związane z tą osobą, wyczekiwanie możliwości kontaktu z nią, bezsenność. Przez stan zakochania nasz mózg wydziela większe ilości hormonów, w tym dopaminy, noradrenaliny, oraz feromony, na które reagujemy instynktownie. Wzrasta też ilość hormonów płciowych – u kobiet estrogenu, u mężczyzn testosteronu.
Stan zakochania jest stanem silnego pobudzenia emocjonalnego, dlatego większa ilość energii (czasu, myśli, uczuć) kieruje się w stronę ukochanej osoby. Prowadzi to często do obniżenia poziomu serotoniny (hormonu szczęścia), przez co może on nabierać znamion obsesji. Będąc w stanie zakochania, często idealizujemy partnera, skupiamy się głównie na jego zaletach. Kiedy pojawia się wada, niespodziewane zachowanie, nawet toksyczna reakcja, ignorujemy je lub bagatelizujemy. Silny wpływ hormonów wywołuje w ciele potrzeby dotykania, przytulania. W stanie zakochania chcemy być bardziej atrakcyjni dla obiektu naszych westchnień, dlatego często nieświadomie dopasowujemy się do jego gustów, zmieniając w sobie nie tylko wygląd zewnętrzny, ale i cechy charakteru.
Zakochanie to jeszcze nie miłość. Kiedy opadają hormony, uczucie może się zmienić, podobnie jak postrzeganie partnera. Gdy stan zakochania „rozpływa się”, „znika”, „gaśnie”, wiele relacji się rozpada.
Kiedy mamy kontakt z własnym ciałem, potrafimy siebie obserwować, to łatwo rozpoznajemy stan zakochania i każdy jego etap. Widzimy, co w nas powoduje – to, że zmienia się nasze zachowanie, ton głosu, inaczej się czujemy, bije nam szybciej serce, powiększają się źrenice, jesteśmy podekscytowani.
Stan zakochania – i towarzyszący mu mechanizm „wyrzutu” hormonów do ciała – z punktu widzenia biologii i przetrwania gatunku ma całkowity sens. Ma też jednak pewną wadę. Nasza podświadomość przyciąga partnera o pewnych cechach. Mówi się, że znajdujemy taką osobę, która ma nam pomóc uleczyć problemy i niezaspokojone potrzeby z naszego dzieciństwa. Totalna Biologia rozbudowuje trochę to podejście, kiedy mówi, że poślubiamy swój konflikt lub rozwiązanie konfliktu. Trafiamy na takich partnerów, jak nasz ojciec, matka lub opiekun, który zastępował nieobecnego rodzica. Innymi słowy – trafiamy na takich partnerów, którzy są podobni do naszego rodzica (ojca, matki, opiekuna) lub są jego całkowitym przeciwieństwem, co w obu przypadkach – o czym jeszcze wspomnę w tym opracowaniu – nie jest żadnym rozwiązaniem. Martin Roger mówi, że partnerzy działają „w zmowie”, aby odtworzyć schemat zachowań ze swoich dotychczasowych relacji rodzinnych. Dodatkowo wspomina, że bardzo często te cechy, które na początku stanu zakochania traktowane były przez partnera jako atrakcyjne, przyciągające, nagle stają się w jego oczach wadami. Jego przykłady pracy mówią np. o mężczyźnie, który był duszą towarzystwa, świetnie się bawił i nagle został potraktowany przez partnerkę jako ktoś nieodpowiedzialny, kto jako dziecko nie miał obowiązków i był rozpieszczany. Albo o kobiecie, która była pomocna, organizowała wszystko i zaczęła być określana jako ktoś kontrolujący, kto jako dziecko musiał opiekować się młodszym rodzeństwem. Roger nazywa ten proces „tańcem zranień”.
Wolny wybór polega więc na uświadomieniu sobie naszej relacji z danym rodzicem (u kobiet jest to ojciec, u mężczyzn matka). Uświadomienie sobie, że partner nie jest po to, żeby zaradzać naszym smutkom, wzorcom, niezaspokojonym potrzebom i możemy spotykać się i być z kimś zupełnie odmiennym od naszego ojca lub matki, jest uwalniające. Musimy jednak być uważni, obserwować siebie, kiedy wchodzimy w nową relację. Stan zakochania, odpalone hormony, wpływ energii czy wielu technik magicznych stosowanych przez ludzi (w tym działanie ich krokodyli seksualnych) potrafią zrobić swoje. Zostajemy z uważnością i techniką opisaną w opracowaniu pt. Czy naprawdę rozumiemy miłość – o procesie rozstawania.
Kiedy zaczyna się miłość dojrzała
O miłości dojrzałej mówimy, kiedy na myśl o partnerze cieszymy się, odczuwamy spokój, poczucie zrozumienia, a gdy jesteśmy blisko niego, jest nam zwyczajnie dobrze: nie odczuwamy przymusu do czegokolwiek, nie jest ważne, czy myślimy i zachowujemy się w jakiś konkretny sposób, mamy gorszy dzień czy nic nam nie wychodzi. Dorosły partner jest przy nas, a my przy nim. Przysięga „na dobre i na złe” inspiruje do takiej postawy. Ale po co zamykać ją w przysiędze, skoro wszystko to powinno wychodzić naturalnie z nas samych? Bo kiedy stan zakochania słabnie, poziom hormonów zmniejsza się, zaczynamy wyraźniej odbierać partnera. Dopiero w tym okresie zaczyna się tak naprawdę prawdziwe tworzenie związku. W trakcie zakochania rodzi się namiętność, która może przerodzić się w późniejszym etapie w zaangażowanie, wzajemne wspieranie, szukanie zrozumienia dla siebie i partnera. Pojawia się pomost dla głębszego odczuwania i tego wielu ludzi się boi, bo pewna gra wyobrażeń i hormonów się kończy.
Erich Fromm mówi o kilku składnikach miłości. Wyróżnia: troskę, poczucie odpowiedzialności, poszanowanie, poznanie.
- Troska jest najlepiej widoczna w zachowaniu mamy kochającej swoje małe dziecko. W przypadku ludzi dorosłych nasze zainteresowanie życiem partnera, tym, co przeżywa w swoim wewnętrznym i zewnętrznym świecie, mówi o naszej miłości. Bez tych zachowań i działań mówimy o egoizmie, a nie miłości. Proste słowa: „Jak się czujesz?”, „Jak ci minął dzień?”, „Czego potrzebujesz?”.
- Poczucie odpowiedzialności może zawierać w sobie chęć pomocy partnerowi. Wszelkie jego porażki, problemy, wyzwania przeżywamy jako własne, ponieważ zbudowana więź emocjonalna, nasza empatia, prowadzenie wspólnego domu traktujemy podświadomie jako sytuacje, które odbijają się na nas i wspólnym gnieździe. Jest tutaj jednak pułapka na osoby z wzorcami współuzależnionego i osobowości zależnych, bo angażują się one bez reszty i zostają dosłownie „wciągnięte” w świat partnera. W tym przykładzie mówimy o dobrowolnej, płynącej z miłości chęci wsparcia partnera. Pytania: „Dlaczego zostawiam swojego partnera na pastwę losu?”, „Dlaczego odwracam wzrok od jego sytuacji?”, „Jak aktywnie pomagam partnerowi pokonać jego własne przeszkody?”.
- Poszanowanie. Jeden z najważniejszych punktów we współczesnym świecie. Poszanowanie z definicji oznacza „nienaruszenie czegoś przez szacunek; też: przestrzeganie czegoś”. Przykład: „Ja lubię kolor czerwony. Ty lubisz kolor żółty. Ja nie namawiam ciebie do polubienia czerwonego, ty mnie nie przekonujesz do koloru żółtego. Mimo tego jesteśmy razem i żyjemy wspólnie”. Poszanowanie do odmienności, różności daje swobodę – swoboda to cecha wolności i wolnego wyboru. Poszanowanie zmusza nas poniekąd do odpuszczenia wszelkich romantycznych i idealistycznych wyobrażeń na temat tego, jaki powinien być partner, bo z takimi postawami będziemy chcieli „uczynić” go na modłę tych wyobrażeń. A kiedy nam się to nie udaje, czujemy się rozczarowani. To jest ingerencja i przekroczenie osobistego pola. Akceptujemy kogoś takim, jakim jest. Poszanowanie zawiera w sobie element akceptacji dla wyborów partnera, jego planów, wierzeń, celów.
- Poznanie w fazie zakochania ma większe natężenie niż na etapie budowania dorosłego związku. W stanie zakochania poznajemy partnera, ale ma to wymiar bardziej ogólny, emocjonalny, podświadomy. Nasze zachowanie przypomina trochę sprzedaż samego siebie, próbę dopasowania się do partnera, wyrównania poziomu (podniesienia lub obniżenia potencjału). Jednakże prawdziwe poznanie, które następuje na późniejszym etapie budowania związku, zawiera w sobie pewność siebie, bo kiedy zapraszamy drugą osobę, mówimy językiem niewerbalnym: „taki jestem ze wszystkim, bez masek, bez gry, nie ma tu nic więcej ani nic mniej”. Na tym etapie jesteśmy całkowicie obnażeni, bez potrzeby (aktywnej w fazie zakochania) zmian i dopasowania się do partnera. Prawdziwe poznanie jest możliwe tylko i wyłączenie, kiedy jest zaufanie między partnerami. Dlatego na etapie zakochania jest ono co prawda pierwsze, ale już w dorosłym związku spada na czwarte miejsce, ponieważ bez wcześniejszej troski, poczucia odpowiedzialności, poszanowania nie ma zaufania, tylko dziecinna naiwność, przykryta zauroczeniem i rozkochaniem. Na tym etapie poznajemy siebie i partnera prawdziwie. Jest to jeden z fantastyczniejszych okresów, ponieważ nie ma on końca.
Na etapie budowania dorosłej relacji ważniejsza od dopaminy, noradrenaliny, feromonów jest oksytocyna. Jest to mózgowy przekaźnik nazywany „budulcem głębokich relacji”. Wydziela się, kiedy mamy poczucie troski, czujemy przywiązanie, odpowiedzialność za partnera, a jego ciało jest blisko naszego. Co zrobić, żeby stracić partnera? Przestać się dotykać, przytulać się, zacząć spać w osobnych łóżkach, rzadko uprawiać seks (lub wcale tego nie robić). Możemy być pewni, że poziom oksytocyny, nazywany również „hormonem miłości” (niektórzy nawet mówią, że jest to hormon odpowiedzialny za wierność, szczególnie u mężczyzn), spadnie do tak niskiego poziomu, że rozpad związku będzie tylko kwestią czasu. Mężczyźni potrzebują trzy razy więcej dotyku, aby utrzymać w mózgu stężenie oksytocyny równe temu, jakie mają kobiety. Dotyk to może być zwykłe przytulenie, pogłaskanie głowy, dotknięcie dłońmi czy palcami ramienia przez dłuższą chwilę, trzymanie się za ręce podczas spaceru. Wszystko to wzmacnia więź. Postawa „to tylko seks” często źle wpływa na jednego z partnerów, ponieważ wydzielona podczas orgazmu (i seksu ogólnie) oksytocyna wzmacnia więź i poczucie bliskości.
Burza rozproszona słońcem
Gdy pojawia się pierwsza trudność, kłótnia, poczucie niezrozumienia, nagły wybuch emocji lub gdy wyrazimy swoje odczucia, potrzebę, ale nie czujemy się zrozumiani, a sam nasz komunikat jest spłycany czy ignorowany przez partnera – wszystko to może przyczynić się do rozpadu związku. Obrączkowanie w małżeństwie i śluby „aż po grób” miały na celu, chociaż mało kto o tym mówi, zobowiązać parę do trwania: „No bo przecież ślub”. Obecna budowa związków, relacji wymaga czegoś więcej od człowieka, a raczej pary – bo już nie ślub, zobowiązanie, lecz właśnie potrzeba wzajemnego zrozumienia i komunikacji, wyrażenia tego: co boli, co nie pasuje w każdym aspekcie związku. To właśnie jakość komunikacji, chęć zrozumienia partnera (także co może na niego działać) i brak upierania się przy swoich racjach odróżnia związki dziecinne, zakochaną parę od dorosłych relacji i głębokiej miłości.
Kiedy szukałem zrozumienia w temacie braku komunikatów werbalnych z byłą partnerką, terapeutka powiedziała: „Przez wiele lat był pan jak lokomotywa w związku, bo taki ma pan, nazwijmy to prosto, sposób bycia. Kiedy przyszedł gorszy okres, wspominał pan o atakach (nie rozumiem tego, dla mnie są to działania osobowości opresyjnych, psychopatycznych), mówił pan o chorobach, próbie zmiany ścieżki. Jaką pan otrzymał pomoc i wsparcie od partnerki? Jak pan poprosił o pomoc?”. Odpowiedziałem: „Była dziewczyna mówiła, żebym poszukał specjalistów. I z wieloma osobami się spotkałem. Usłyszałem: „Czy partnerka zauważyła, że czegoś pan unika i stale odwraca od tego wzrok?”. Odparłem: „Raczej tak”. Zaraz pani dodała: „Wie pan to z komunikatu ustnego, zostało to zapisane na piśmie, zauważył pan to w zachowaniu? Czy raczej pan zgaduje, co partnerka widziała, wiedziała lub czuła?”. Odpowiedziałem: „Rozumiem. Tu zachowałem się jak mama i ja sam, kiedy byłem mały – odsunięty na bok, bo brat potrzebuje opieki. Ja nie jestem ważny. Jako ten starszy i silniejszy mam pomagać i wspierać”. Pani dodała: „Czy partnerka zaoferowała pomoc? Była odpowiedź na pana zachowanie?”. „Nie było tematu” – odparłem. Pani zaczęła opowiadać: „Czasem wzięcie za rękę partnera i poprowadzenie go jak małego dziecka nie jest oznaką słabości, tylko troski. Są takie etapy w życiu, kiedy lokomotywa potrzebuje się zatrzymać, zwolnić, skorygować swój kurs, sprawdzić mechanikę w silniku, dodać paliwa, odczepić parę wagonów; trzeba ją odholować lub przestawić na inny tor. Wszystko to jest wyrazem empatii i głębokich uczuć. Pan podświadomie wołał o pomoc, ale nie został usłyszany. Nie we wszystkich sprawach tego pan potrzebuje, nie codziennie. Pan tego nie komunikował w jasny i zrozumiały dla partnerki sposób. Podobnie jak czyniła ona sama, nie artykułując swoich potrzeb i wymagań”. Popatrzałem w okno i pomyślałem: „Dorosły związek opiera się na swobodnej komunikacji. Jak ludzie mają się tego nauczyć, jeśli w jednej rodzinie stale kłótnie, w drugiej rozwody, separacje, w trzeciej przemoc, piętnowane wyrażanie, nieobecni rodzice? Później tworzą się mechanizmy przetrwania traktowane jako zdrowe reakcje. A kiedy przychodzi pierwszy lepszy kłopot, to klops, pary sobie z tym nie radzą. Najwyżej obrażają się jak małe dzieci lub zrywają ze sobą”.
Rozmowa ze specjalistką od komunikacji i jednocześnie terapeutką pozwoliła mi lepiej zobaczyć własne cechy i potrzeby. W opracowaniu Manipulacje w terapii i rozwiązywanie konfliktów pary wspomniałem o spotkaniu z byłą partnerką. Dopiero kilka tygodni po powrocie z tego spotkania zrozumiałem, że to nie tylko odkryte wzorce przemocowego dziadka (u mnie była przemocowa babcia) odbiły się na zahamowaniu wyrażania potrzeb u partnerki. W jej historii była też babcia, która wtrącała się w relacje swojej córki – jej mamy – i od początku odpychała jej wybory. Ojciec partnerki był nieobecny – brak komunikacji, wsparcia; dosłownie uciekł. Jakie siły na niego działały: czy małżonka (mama partnerki), czy jej rodzice, czy jego własna historia rodzinna – tego nie wiem. Pojawił się jednak wzór: problem, wyzwanie – brak konfrontacji, ucieczka; zostajesz z problemem sam/sama. Mama partnerki nie miała wsparcia od swojej mamy, a jako małżonka nie miała wsparcia od swojego męża; partnerka jako dziecko nie miała wsparcia od swojego ojca, a podczas dorastania opiekował się nią dziadek, co wiązało się z tłumieniem głosu, niewyrażaniem potrzeb, postawą „bycia cicho”. Na domiar złego, kiedy byliśmy razem, a był to szczyt fazy hormonalnej, i poprosiłem partnerkę o dwie rzeczy (drobne sprawy dotyczące domu), a ona nie chciała ich zrobić, ponieważ tym dotychczas zajmowała się jej mama, to co ja zrobiłem? Spakowałem się i wyjechałem. Uświadomienie sobie tego, że postąpiłem podobnie jak mój własny ojciec, kiedy po dziwnych rozmowach z mamą jechał do swojej matki, oraz całej struktury wzorców rodzinnych partnerki, było przerażające i otrzeźwiające. Po dwóch tygodniach wróciłem, jednak zdążył już powstać wzór reakcji: ja chcę czegoś – ty nie chcesz tego dać – ja odchodzę. W miejsce: mamy problem z komunikacją – kiedy jest wyzwanie, to rozmawiamy; ja coś muszę zrozumieć – ty coś musisz zrozumieć, ja coś daję – ty coś dajesz, ja tego nie chcę – ty tego nie chcesz (dokładnie jak w przykładzie Petersona, Zakończenie). Bez tych fundamentów pozwalamy patologicznym wzorcom, które jednak pozwoliły nam przeżyć i jakoś funkcjonować, wziąć górę, np. ulegamy, żeby doświadczać miłości i bliskości; kiedy wyrażamy swoją opinię i potrzebę, oczekujemy kary, nagany, przemocy; kiedy boimy się stracić partnera, sami zawczasu zrywamy.
Działał tu także inny wzorzec, bo oparty na strachu partnerki przed odejściem (lęk przed pozostawieniem) utrwalony przez jej ojca. Lęk ten został opisany przeze mnie w opracowaniach: Jak domykać związek i Pozwól sobie na szczęśliwą miłość. Dlaczego partner reaguje na ten wzorzec i go spełnia? W moim przypadku był to wzór nieobecnego ojca. Dodatkowo wpływał na moje zachowanie wzór relacji opartej na trójkącie (opisy w artykule Jak domykać związek). Ten wówczas nieuwolniony jeszcze wzór świetnie pasował do częściowo aktywnej triady nr 4 i 6 Athiasa u partnerki. Jeśli tyle sił działa na nas samych, odsupłanie tego wymaga zaangażowania, świadomości, chęci do konfrontacji z danym wzorcem, który może nam się nadal wydawać atrakcyjny. Trudnym wzorcem w relacji jest postawa jednego z partnerów: „Chcę zmian i zmieniam, ale odchodzę, bo moja zmiana nie zostanie zaakceptowana”. Mówimy wówczas o braku akceptacji jednego z rodziców.
Piszę o tym, bo wiele związków rozpada się przez brak komunikacji, tłumienie jednej ze stron, poświęcanie siebie, brak próby zrozumienia drugiej strony, ale także niechęć do zmian wewnętrznych i zewnętrznych, upieranie się przy swoim, trzymanie się zranień, bólu, odrzucenia. Po fazie zakochania następuje prawdziwe tworzenie związku. Psychologia nazywa ten proces dyscypliną miłości. Jednym z celów relacji miłości – według Martina Rogersa – jest uświadomienie sobie swoich zranień, bo tak rozpoczynamy proces uzdrowienia. I właśnie to nazywa się świadomym małżeństwem. Nie ślub, obrączka, powiązanie karmiczne, stale oddziałujące przecież wzorce przodków, lecz postawa niechowania głowy w piasek. Pewne rzeczy można uzdrowić, uwolnić i taka para wzbogaca się o uwolnione doświadczenie, więzi takich partnerów stają się silniejsze, bo oboje poznają się bardziej, ufają sobie i czują się wysłuchani i akceptowani ze wszystkim. Jednak nie tylko nasi rodzice, przodkowie, ale i ten świat uczy, że po co się komunikować, mówić o trudnych sprawach, zmieniać coś w sobie? Przecież tuż za rogiem jest coś lepszego, łatwiejszego. Nie uczy się rozwiązywać konflikty i sobie z nimi radzić.
Jednak czy nie jest tak, że tak naprawdę padamy ofiarami własnych postaw, przez które nie potrafimy wyartykułować swoich potrzeb, celów, uczuć? Czy nie jest tak, że denerwujące zachowanie partnera, jego swoboda lub wręcz odwrotnie – utrzymywanie porządku, które nas przyprawia o cały zestaw emocji – mówi coś o nas samych? Co by się stało, gdybyśmy przyjęli te przeciwności, które partner nam pokazuje? Czy nagle jego wrażliwość, potrzeba czułości nie stanie się przeciwwagą dla naszej oziębłości i nie okaże się jeszcze dzięki temu, że mamy uczucia? Czy brak utrzymywania porządku przez partnera nie pokazuje nam jego swobody, luzu, a nie jest oznaką lenistwa? Wiesz o czym teraz mówię? Mówię o twoich potrzebach, tęsknotach, cechach, które zostały nieuzdrowione w tobie, niezaakceptowane, stłumione, potraktowane jako słabość, coś niepotrzebnego, co było brakiem szacunku wobec ciebie. Kiedy uświadomiłem sobie myśl zawartą w tym akapicie i przypomniałem sobie pierwsze zerwanie z dziewczyną (Mój list do walentynki), chwyciłem się za głowę. Dziewczyna wracała zmęczona po pracy, ja większość czasu (przez swoje zajęcie) spędzałem w domu. Nie było dla mnie problemem posprzątanie czy ugotowanie czegoś. Oczywiście, chciałem pomocy w zajęciach domowych, ale nie pokazałem, jak to wdrożyć z uwzględnieniem pracy, czasu i możliwości. Wyraziłem to w sposób nieumiejętny (miałem wówczas 33 lata), nie zostało to zrozumiane (co potraktowałem jako brak miłości, lekceważenie), pojechałem.
Uczmy się na błędach innych. Wiele publikacji w tym temacie mówi, że związek to yin i yang, noc i dzień, faza silnego zakochania i faza oddalenia, faza buntu i faza negocjacji. Nigdy jednak nie możemy zapominać o tym, co czuliśmy podczas fazy zakochania: co sobie dawaliśmy, kim byliśmy. Musi jednak istnieć chęć po obu stronach do uzdrowienia i komunikacji. Tacy ludzie, jeśli się decydują, nie są już tacy sami, podobnie jak ich związek. A to, jak mówi Eva-Maria Zurhorst, co wydawało się stracone, jak zakochanie i później miłość, zaufanie, bliskość, wraca, potęguje się i ma zupełnie inną głębię i prawdziwość niż na początku wędrówki.
Są jednak i takie sytuacje, głównie oparte na przemocy psychicznej i fizycznej, niedojrzałości jednego z partnerów i jego zaborczości, w których pierwsze, co robimy, to pakowanie walizki. W takim przypadku zadajemy pytanie: „Co ten kamień pokazał mi we mnie?”, „Po co trzymam dłuto w ręce?”, „Czy nie ulegałem/ulegałam archetypowi pięknej i bestii z postawą: właśnie zaraz okiełznam silną bestię i to będzie ta prawdziwa miłość? Jak w Pięćdziesięciu twarzach Greya?”. Naprawdę chcemy być z kimś o tylu maskach, wchodzić w rolę biologicznej matki i przyjmować nieuwolnioną agresję partnera wobec jego ojca na siebie? Przecież to nierozwiązane problemy trojga ludzi na barkach jednej istoty. Więcej w tym drogi jezusowej niż namiętności, która oddziałuje tylko przez krótki czas na pierwotne części mózgu. Odłóż dłuto, zostaw to rzeźbiarzom, bo nie jesteśmy po to, żeby kogoś naprawiać. Zostań w swojej roli jako partner, dziewczyna lub chłopak, żona lub mąż i nie wchodź w rolę matki, ojca, terapeuty. Bez tej postawy bycia w sobie wszystko ma cechy uosobienia chaosu, nic nie jest na swoim miejscu i tylko w książkach fantastycznych kończy się dobrze.
Zakończenie
Po kilku miesiącach pracy w temacie komunikacji w relacjach, całość stała się dla mnie bardziej zrozumiała. Kiedy pracowałem z dziewczyną w długoletnim związku, pod sam koniec naszego spotkania zajęliśmy się właśnie tym tematem. Nawet opracowałem ćwiczenie do tego celu angażujące rodziców i ciało. Kilka dni po spotkaniu dostałem wiadomość: „Bardzo Ci dziękuję za wczorajszą wiadomość. Mega się to czyta i w ogóle widzę i czuję, że nasza wspólna praca procentuje ;). Co czuję sama po sobie, obserwując się już od kilku dni, ale też co jest dla mnie bardzo miłe, widzę że czuje i zauważa to partner. Nawet dziś przy śniadaniu zaczął mi mówić o swoich odczuciach w stosunku do mnie i jak się zmieniły (oczywiście na plus)”. Tak się właśnie dzieje, kiedy to my sami na to pozwalamy. Nagle to zaczyna do nas przychodzić, bo dajemy na to zgodę.
Na jakimkolwiek etapie związku jesteś, pamiętaj o prostych rzeczach:
- Rozmawiajcie wspólnie, np. „Miałem takie przeżycia. Jestem z takiego domu. Ostatnie relacje były dla mnie trudne. Trochę się lękam”. Kiedy zauważysz schemat, podobieństwo w zachowaniu partnera do tego, jak zachowywał się rodzic, od razu to wyraź. Jeśli partner jest przytomny, zapyta: „Co takiego ci to przypomniało?”, „Jaka emocja się z tym wiąże?”, „Dobrze, ale ja nie jestem twoim <…>”. Bez rozmów będą rodziły się podświadome, stare odruchy. Tu od razu widzisz, z kim masz do czynienia i czy punkt 3. i 4. w temacie dorosłego związku ma rację bytu.
- Żyj ze świadomością swojego lęku, ale nie nadawaj mu mocy sprawczej. Jest w tobie potrzeba miłości i przynależności, dlatego skup się na tym, czuj to i wyrażaj. Nikt nie jest perfekcyjny, każdy popełnia błędy, a mimo to zwyczajnie sobie jest. Miłość nie ocenia, nie określa, nie stawia warunków.
- Relacja długoletnia jest jak fala (jak noc i dzień). Każdy z partnerów potrafi trzymać latami zadrę, zawstydzenie, żal za negatywny komentarz, smutek za brak wysłuchania. Ile razy słyszeliśmy: „Ty trzy lata temu, o godzinie 13:45 powiedziałeś/powiedziałaś <…> i poczułem/poczułam się <…>”. Jedna rzucona kula śnieżna, będąca tłumieniem jakichś urazów, rośnie do rozmiarów lawiny, która od początku hamuje i wpływa na uczucie. Usiądźcie w miejscu, w którym nie śpicie, i wyrzućcie z siebie wszystkie te emocje, myśli, urazy. Nie oceniaj siebie negatywnie podczas tego procesu – staraj się zrozumieć siebie (swoje motywacje) i potrzeby partnera (jego uczucia) (patrz: mój wyjazd do byłej partnerki, artykuł Manipulacje w terapii i rozwiązywanie konfliktów pary). Często zatrzymana emocja (uraz) wpływa na obiektywną oceną sytuacji z teraźniejszości i partner podświadomie wpływa na drugiego tylko po to, by „wymusić” poniekąd powtórzenie sytuacji. Dlatego rozmawiamy tak przynajmniej raz na dwa tygodnie.
- Wyznaczamy cele wspólne i osobiste. Dla przykładu: „Za rok widzimy się tutaj. Teraz potrzebujemy… W niedzielę jadę do… Tutaj wychodzę z koleżanką/kolegą”. Planujcie. To nie muszą być szczegółowe plany co do godziny. Trzeba wiedzieć, gdzie i do czego się dąży. Czy wasze plany długoterminowe są podobne? Gdzie chcecie mieszkać? Czy planujecie zmienić kraj? Czy ślub jest dla was ważny? Co z tematem dziecka?
- Dotykaj, przytulaj, praw komplementy, dbaj. Proste, a często o tym zapominamy.
- I co najważniejsze: mów, wyrażaj, rozmawiaj i słuchaj. Bądź dobrym, empatycznym słuchaczem. Żyjemy w czasach, w których każdy jest w swoim świecie. Nikt nie jest telepatą. Staraj się zrozumieć.
Powodzenia.
Zapraszam do kolejnego opracowania pt. Czy naprawdę rozumiemy miłość – o procesie rozstawania.
Nikodem Marszałek
Katowice, Polska
08.2021 r.