Wstajesz rano pełen dziwnego napięcia.
Jesteś zły na siebie za takie życie, bo tyle obowiązków. Co z tego, nic nie zmienisz, bo przecież tylko to znasz.
Organizm odczuwa zmęczenie — nic nie szkodzi. Kawa za kawą, przekleństwo za przekleństwem, jedzenie w pośpiechu i nieładzie. Co zrobić, przecież potrzebujesz energii do życia.
Przeklinasz również na niedzielnych kierowców, wolno stąpających po ziemi ludzi, traktujesz ich jak tamy, słonie, zator. Jak śmią tak się zachowywać — czy nie rozumieją, że masz do zrobienia coś ważnego? Oni przecież nie muszą, ty jesteś taki ważny i musisz.
Jesteś już na miejscu, dobiegłeś w pośpiechu. Załatwiłeś jedną sprawę, zaraz pękła druga, poleciała też trzecia i czwarta. Napięcie nie daje ci spokoju, wszedłeś w podniesiony „drive”. Umysł wymaga więcej, bo świeczka wewnętrzna zaraz zgaśnie, co tu zrobić. I myślisz: tyle rzeczy do wykonania — rozjazdy, wyjazdy, przeloty. Jesteś dumny i zarazem szczęśliwy, bo tak rozchwytywany, tak niezastąpiony, co twoja firma i świat by bez ciebie zrobili.
Świeczka już się prawie stliła, ty dolałeś oleju, bo przecież musisz. Ponownie się rozpaliłeś, gdyż musisz, musisz, musisz.
W biegu, napięciu, rozterce, hałasie, pośpiechu, przy telefonie — jakbyś próbował być szybszy od wskazówek najlepszego szwajcarskiego zegara. Niestety nie jesteś i tego sobie wybaczyć nie potrafisz. Złość podnosi twoje ciśnienie, zaraz chwilowo cię wzmocni, wypłynie na niedzielne otoczenie. Będzie, jak chcesz, zdążysz na czas. Wieczorem zmęczony usiądziesz w fotelu, odetchniesz, bo właśnie zapłaciłeś wysoką cenę. Nic nie robisz sobie z bólu serca, zaglądać do wątroby i nerek też nie chcesz. Uciekasz od tego, co ważne, bo żyć bez „spidu” nie potrafisz, złożyłeś święty hołd podkręceniu.
Leżysz dłużej w łóżku i czujesz się jak ostatni leń, masz nawet poczucie winy. To nic, że jeden dzień spokoju obnażył twe niedomagania, ponownie karzesz się za nie srogo. Inni jeszcze pomyślą, żeś słaby i nie tak skuteczny, wilk bez zębów. Co robisz? No wstajesz rano i szlifujesz swoje kły: pięścią walisz w ścianę, przeklinasz, motywujesz się cudzym wykładem. Już nie jesteś kimś, jesteś maszyną, która musi. Martwi cię jedynie plan zajęć — tyle rzeczy i ludzi do ogarnięcia, problemów do rozwiązania. W głębi swojego jestestwa nie chcesz tego, co cię spotyka, ale cóż z tego, skoro bez biegania od rana do wieczora żyć nie potrafisz. Nie tyle nie potrafisz, co nie znasz innego życia i sposobu osiągania tego, co ci potrzebne, w harmonii i przepływie. Brniesz zatem, przecież ktoś musi wyznaczać ścieżkę ponaglania. Świat wybrał ciebie. Alleluja.
Jutro niedziela, w końcu odpoczniesz. Usiedzieć w miejscu jest ci trudno, boisz się wziąć pełny oddech, popatrzeć w sufit, zająć się ogrodem, posłuchać własnego ciała, pobawić się z dzieckiem. W umyśle jest to dla ciebie wielkie nic, marnotrawstwo twojego idealnie zaplanowanego życia. Przygotowujesz się zatem do jutrzejszych zadań. Siadasz przed komputerem i nagle widzisz e-mail. Hura! — krzyczysz — oferta marzeń. Cieszysz się jak dziecko, chociaż prawdziwe płacze obok ciebie. Nie zważając na dzień i godzinę, dzwonisz do kogo trzeba. Nikt się jednak nie cieszy, bo każdy wie, że to nie jest świadome życie, to automatyzm, choroba, więzienna złota cela. Zresztą dobrze wiesz, że nie masz z kim dzielić sukcesu, bo jesteś sam, zawsze byłeś, gdyż nikt nie potrafił Ci dotrzymać kroku. Jesteś wilkiem, samotnym łowcą silnym jak niedźwiedź. Zapomniałeś jedynie, że od zawsze czułeś się motylem, orłem, antylopą.
Kolejny dzień, tydzień, miesiąc. Kolejna walka, kolejni niedzielni kierowcy, kolejne ciężary (które nazywasz wyzwaniami) do udźwignięcia. Musisz, musisz, musisz.
Nazywają cię lwem, czołgiem, nieustraszonym — łamiesz wszystko i wszystkich, popychasz i rozwiązujesz, coś jednak dzieje się w twoim ciele. Jeszcze nie zwracasz na to uwagi, bo przecież nie możesz, bo przecież jeszcze musisz.
Czasem zastanawiasz się nad tym wszystkim i marzysz o innym życiu, jakichś zmianach, nawet drobnych. Nie wiesz jednak, jak działać i myśleć inaczej, dlatego zaciągasz ręczny i wsiadasz do szybszego pojazdu. Skrzydeł dodają ci już nie tyle adrenalina, podkręcenie, napięcie, problemy, co uciekanie w wolnym czasie w nowy dla siebie świat. Sam zobacz, jaki on jest i co w nim robisz. Tam też niestety musisz.
Odpoczniesz dzień po śmierci. Nie, nawet wówczas twoje komórki nadal będą wibrowały podtlenkiem azotu, ponieważ one też jeszcze muszą, muszą, muszą. Na całe szczęście natura nic nie musi — ani cię słuchać, ani ci ulegać. Dostałeś swoją małą przestrzeń, którą spaliłeś i podkręciłeś, zatem odszedłeś w zapomnienie. A nie, przepraszam, nazywali cię lodołamaczem, poskramiaczem ludzkich serc, biznesów, bodźcem dla tysięcy. Osiągnąłeś więcej niż inni, dla wielu, którzy cię naśladowali, byłeś liderem, przywódcą, nietuzinkowym człowiekiem. Niestety rozdartym między ciałem a duchem, między tym, czego potrzebujesz, a tym, co dyktowały ci władza i ego oraz wszystkie twoje „muszę” i „jeszcze mi brakuje”. Dlatego nie zobaczyłeś tego, co warto było obejrzeć, widziałeś tylko: więcej, mocniej, szybciej. Twój umysł był w piekielnym wymiarze bez pogodnej chwili teraźniejszej. Sprawianie kontroli nad teraz, snucie ponadprzeciętnych planów na przyszłość — to dawało ci czadu do głowy, budziło poczucie potęgi. Bez nutki napięcia, kłótni, pracy czy dzikich rozmów czułeś, jakbyś umierał. Tak naprawdę nigdy nie żyłeś, bo nigdy nic nie musiałeś, jedynie zdecydowałeś się musieć. Dzięki temu czułeś się lepszy, bardziej wartościowy, w końcu zaangażowany i potrzebny — już nie odrzucony i bez celu.
Kiedyś przyjdzie taka chwila, w której poczujesz całym sobą, że naprawdę nic nie musisz, jedynie możesz i chcesz. Powiesz wtedy o sobie: „Jestem wolnym człowiekiem, świadomie wybierającym własne przedsięwzięcia”. Nie będzie cię już motywował strach przed utratą czy biedą, nie będą podkręcać rywalizacja i pogoń, a jedynie to, co będzie wychodziło z twojego serca, ukrytego potencjału. Nie musisz być jakiś konkretny czy posiadać nie wiadomo czego, aby osiągnąć ten stan. W przepływie płyniesz, w pogoni biegniesz. Jedno jest jak latanie na swoich skrzydłach, drugie jak układnie torów pod własny pociąg ciężaru, w którym zawsze musisz. Naucz się odpoczywać i medytować w ruchu, w życiu, w działaniu – tak jak pokazuję, zamieniając presję na płynięcie.
Nikodem Marszałek
czerwiec 2015