Myślałem ostatnio sporo o przekonaniach. Posiadamy tysiące różnych przekonań, jesteśmy stale bombardowani cudzymi przekonaniami i często nieświadomie lub pod naporem przyjmujemy je jako swoje. Czasem przyjęcie obcych przekonań jest objawem zwykłego lenistwa, innym razem wynikiem konformizmu, ale nieraz to sposób na „przyjęcie do grupy”, do danej społeczności, która oczywiście posiada ich własny zestaw. Nieraz samo przyjęcie danego przekonania, czyli ubranie danego zestawu myśli, programów w szaty własnej wiary jest sposobem na zmianę czegoś na lepsze. Same przekonania to obszerny temat, ale jeśli nasze własne przekonania i oparte na nich myśli potrafią wprowadzić nas w dany stan uczuciowy, ideologiczny, fizyczny, biologiczny – to jak wyglądałby świat bez przekonań, bez fundamentalnej ramy, jaką one stanowią? Cały czas mamy zdanie o czymś: na temat innych ludzi, na temat siebie samego, nawet nasza przeszłość i przyszłość jest zabarwiona lub projektowana przez nasze przekonania. I jak to się stało, że nasza pierwotna forma świadomości, owo „I” (z ang.), stało się tak mocno złączone z „JA”, czyli członem zbudowanym z „J” i „A”. Zostawmy na chwilkę te myśli i pójdźmy dalej.
Przyglądając się naszej planecie w zakresie „przekonań”, widzimy, że prawie wszystko opiera się na przepychaniu swoich poglądów, na ich projektowaniu, odciskaniu, przyjmowaniu lub odrzucaniu. Jedynie myśl wschodnia jest pozbawiona tej konkwistadorskiej postawy, stara się akceptować rzeczy takimi, jakimi są, ale nie zawsze i nie wszędzie. Oglądałem rozmowy ze słuchaczami, jakie prowadził Eckhart Tolle i Mooji. Co ciekawe, czasem pokazywały nacisk energetyczny, a raczej działanie ich przekonań oświeceniowych dotyczących „natury rzeczy” (tu: głównie działania umysłu i ego), na słuchacza. Można powiedzieć, ONI – w swoim lub słuchaczy zamyśle – wolni ludzie odciskali swoje przekonania w innych. Jeśli tak się dzieje, nie jest to wolność, chyba że mówimy o pewnym etapie, jaki stanowi luzowanie przekonań słuchaczy, czyli ram (na tym polega rozwój, samorozwój). Ale patrząc na to z tej perspektywy i idąc dalej, nie można mówić – w ich przypadku oraz słuchaczy, uczniów, adeptów, wtajemniczonych – o drodze, która jest wolna od przekonań. Pewnie jest sposobem wyjścia z jednej ramy/sumy przekonań, jakim jest ego, ale zaraz odbywa się zamknięcie w bardziej lotnym zbiorze, niestety, znowu przekonań. Stąd na Wschodzie tak silne są tzw. „linie przekazu” i kult dla nich (np. zdjęcia mistrzów).
Wróćmy do praktycznego spojrzenia na przekonania. Kiedy zrezygnowałem z badania ciał subtelnych człowieka przez pryzmat gęstości, np. gęstość fizyczną, eteryczną, astralną, mentalną, przyczynową, buddyczną, atmaniczną, anupadaka, adi – coś się we mnie zmieniło. Ba, nazwy gęstości są wedyjskie (indyjskie) i mają w swojej pierwotnej formie aż dwadzieścia pięć nazw, ja wymieniłem tylko dziewięć! Przestałem wykonywać analizy, używając tej terminologii. I co się stało? Zmieniły się odczyty. Na początku badałem i porównywałem poprzez patrzenie przez pryzmat nazw gęstości i bez tego. To ważne, bo w swoich analizach zawsze szukałem, skanując/przeczesując gęstości, używając nazw wedyjskich. Kiedy przestałem tak działać, czyli nie patrzyłem przez pryzmat podziału, pionu, szczebelek, nazw własnych różnica w wynikach (odczytach) wyniosła od 20 do 40 procent. Sam odczyt ma zupełnie inną jakość, energetykę, wibrację. Jest dużo jaśniejszy. Dlaczego o tym mówię? Bo zaraz dojdziemy do tematu książki Energii Miłości i badań, jakim poświęciłem lwią część swojego życia oraz wpływu Lucyfera na ścieżkę rozwoju duchowego. Steiner – znany lucyferysta – powiedział, że ścieżka wedyjska jest lucyferyczna. Nie powiem, że cała kultura Wschodu jest oparta na jego strukturze, bo ta kultura ma wiele inspiracji, ale nazwa/imię w pewien sposób pieczętuje, warunkuje. Jest to dla nas szczególnie ważne, bo przez nazwę/imię możemy się z czymś łączyć. Już nie mówię, że suma przekonań tworzy całe połacie struktur energo-informacyjnych, nazwanych egregorami, astralami. Chodzi bardziej o filtry, nakładki, ramy wewnętrzne.
Wystarczy popatrzeć na drzewo ze swoimi korzeniami, pniem, koroną. Nieważne, co zmienisz na koronie, co tam zrobisz, jaką gałązką jesteś czy listkiem, drzewo ma swój pień i korzenie, które są niezmienne. Ale my nie wyrośliśmy na wedach, na gęstościach, to nie jest nasze drzewo. Dlaczego zatem zmieniamy swoje fundamenty, korzenie, dlaczego asymilujemy i dlaczego duchowość Europejczyków, rdzennych Amerykanów i setek różnych kultur na całym świecie została tak bardzo zdeptana, zniszczona, zdewaluowana? I co na to miejsce powstało? Sam proces asymilacyjny zaczął się już dawno – i nie chodzi tutaj o masonów, inkwizycje, templariuszy, ale bardziej o prądy religijne i teozofów. To był sprytny ruch Alice Bailey, aby rozrzedzić duchowość Wschodu, którą tłumaczyła jej szefowa Helena Bławatska i przedstawić ją w sposób otwarty, bardziej przystępny, pozbawiając wielu ram. To, co tłumaczyła Bławatska, stanowiło jedno silne przekonanie, trudne w odbiorze, ale łase dla umysłu, zadowalające intelekt, rozum, bo jakie to wszystko logiczne! New Age nie posiada jako takich ram, do tej zupy zostało wsadzone wszystko i ciągle się tu dodaje różne przyprawy, ale do kogo należą ogień i garnek? Podobnie z „naszymi” badaniami. Odrzucenie zwierzchności, wielu poglądów (prawie wszystkich) okazało się być bez znaczenia, ponieważ Rozalia miała przyjęte wcielenie (prawie w całości) Steinera w sobie. Natomiast ja bez wpływu, bez specjalnych przygotowań, ale z budzącym się samoistnie jasnowidzeniem i jasnoczuciem, umiejętnością analiz (dziadek i pradziadek byli radiestetami), z kontaktem z duszą bez świadomości, że to jest właśnie dusza (po prostu jakiś donośny głos we mnie, ciągle aktywny), zadaję ciągle nieliczone pytania i doprowadzam sam siebie w objęcia teozofii, antropozofii, filozofii Wschodu, która przecież przeczy duszy. Jednak konstrukcja logiczna tych ścieżek wydawała mi się znajoma i odpowiadała na wiele pytań. A więc w miejsce swobodnego rozwijania swoich naturalnych zdolności, umiejętności, a także percepcji zaufałem bardziej opisom zewnętrznym niż swoim przeczuciom wewnętrznym. Wielu z nas to robi – w jakiś dziwny sposób zaśmiecamy umysł i próbujemy przyśpieszyć swój naturalny rozwój, ewolucję (btw. Jerzy Prokopiuk pisał, że cechą Lucyfera jest przyśpieszanie, wpływ na ewolucję). Widzimy więc, że czasem „wybór” już padł przed naszym wcieleniem i że posiadamy w sobie różne ścieżki, ich wypracowane filozofie postrzegania, przekonania, umiejętności – i potem tylko podczas życia przypominamy sobie to, co już wiemy, lub aktywujemy to, co mamy. Innym razem – taki jest chyba główny zamysł wcieleń dla dusz – rozwijamy się, testujemy, sprawdzamy i dokładamy do swojego pieca, żeby wzniecić lub podtrzymać ogień, zrealizować swoje cele, nauczyć się czegoś. Nauka ważna, bo zwiększamy w ten sposób świadomość rozróżniającą, ale misje dusz, bazy przekonań, ścieżki wpływu to twardy orzech, z którego często nie zdajemy sobie sprawy. Ktoś powie: „To jak się uczyć, skądś trzeba czerpać wiedzę?”. Spokojnie, dalej czytać, ale z większą uwagą. Tutaj jednak pojawia się ważny temat chaosu i porządku, a może raczej mechaniki kwantowej. Pewne rzeczy są wykreowane, zapisane – tak jak nasz czas i materia, w której żyjemy, ale czas jako siła nie wpływa tak, bo jest plastyczny, np. na gęstość eteryczną, astralną itd. Ostatnio usłyszałem: „Nazwy wedyjskie porządkują gęstości, wymiary, nadają im sens”. I znowu wracamy do tematu porządku i chaosu – my jako ludzie mamy potrzebę nazywania, porządkowania i wyznaczania celów. Nazwy jednak są tylko dla nas, dla naszego intelektu, rozumu, ciała, ale one TUTAJ muszą zostać, w tym wymiarze, bo nazwy dzielą coś, co nie jest podzielone. I odróżniłbym gęstości od wymiarów.
Wróćmy do przykładu. Kiedy już nie patrzysz przez pryzmat nazw, gęstości, nie szukasz czegoś gdzieś tam na niebie, a zwyczajnie patrzysz na twarz, na ciało, w oczy (nasi przodkowie mówili: oczy są zwierciadłem duszy) – więcej widzisz, odczuwasz, ponieważ świadomość nie jest zamknięta w ramie, przekonaniu, że coś w dany sposób wygląda, jest jakieś i szczególnie: „to jest tam”, „to jest w tym miejscu”. Przypomnę „40 do 20 procent” różnicy w odczycie wydaje się małą liczbą, więc szkielet w postaci „60 do 80” procent jako informacji pokrywającej się (nazwijmy to: prawdziwej), jest całkiem niezłym wynikiem, jak na analizę, ale jeśli chodzi o temat eksploracji duchowej, badań, mistycyzmu, wglądów duchowych, opisywania przeszłości duchowej, to tak różowo nie wygląda, jest bardzo źle. Załóżmy, że szkielet duchowy Rozalii (wewnętrzny) i mój własny (zewnętrzny) miał podstawy wedyjsko-lucyferyczne i sama istota, która pokazała metodę, pochodzi z dziwnych wymiarów i poprzestawiała szczebelkowo (przebudowała) nam ciała. Czyli wcielasz się w ciało z pewnymi wkodowanymi informacjami – nie chodzi więc tylko o dziedziczenie rodowe – i projektujesz daną sumę przekonań na innych. Od kiedy to naszym celem jako istot jest mnożenie przekonań lub ich odciskanie w innych i świecie?
Na chłopski rozum tłumacząc, nawet jeśli przyjmiemy, że 60 procent informacji ma pokrycie (jest powtarzalna), czyli ma związek z prawdą, faktem, to co zostaje z tymi 40 procentami? Czym one są? W głównej mierze zniekształceniem, zaburzeniem, odbiciem, ekstrapolacją, ale i podmianą, zmianą, mitem, wyobrażeniem, fantazją, odciskiem, mistyfikacją. Nie jest żadnym wytłumaczeniem, że to „dusza podyktowała, pokazała”, bo dusze podyktowały Koran, Pismo Święte, dekalog, Wedy, pisma satanistyczne z rytuałami, ramy masońskie i tysiące innych pism, pergaminów, praw, zasad, metod. Musimy wziąć pod uwagę, że nasza świadomość przechodzi przez wymiary, czas, ale odbicie odczytu, wglądu zachodzi w zmiennym umyśle, nie można i nie wolno zakładać, że ktokolwiek ma pokrycie 1:1, odbiór jest czysty, czyli istnieje zgodność między tym, co jest tutaj fizycznie, a tym, co tam wyżej, między tym, co było, a tym, co jest. Brak tego rozróżnienia jest brakiem odpowiedzialności lub zwyczajnie arogancją i pychą. W zakresie analiz sprawa jest łatwa i prosta, bo to są informacje na temat organizmu żywego, ciała, świadomości (tzw. informacje niskie), ale jeśli chodzi o badania, eksploracje duchowe (tzw. informacje wysokie) – tutaj nie ma zmiłuj się. Kto teraz zbada książkę Energia Miłości, książki Steinera, dzieła teozofów, klucze Alice Bailey, jakie zostawiła przez swoją firmę szkoleniową Arcane School, która zainicjowała później wielu przyszłych nauczycieli duchowych? Kto w miejsce ekstrapolacji, domysłów, wglądów wolnych od zatrzymanej, zapisanej lub holograficznej przestrzenni zacznie podważać teorie duchowe, by odnaleźć te „40 do 20” procent błędów, podmian, mistyfikacji? I jak fundamentalne te zmiany mogą być w tych wszystkich pozycjach posiadających jedno drzewo – jeden rdzeń wglądu i nazw, czyli tak naprawdę konkretnej częstotliwości, fali?
Oczywiście każdy ma prawo badać, zgłębiać, tworzyć swoją ścieżkę, opisywać własne wglądy, komunikować się z różnymi istotami, także opisywać swoje przeżycia duchowe i mistyczne. Jednak na bazie jednej tylko grupy, przeważnie zamkniętej w bańce, sumie podobnych przekonań (co nie jest złe w realizacji celów), nie można wyciągać żadnych wniosków. Dopiero kiedy mamy kilka niezależnych grup, a nawet indywidualnych jednostek opartych o inne korzenie, drzewa z innego lasu – możemy wyciągać wnioski z sumy odczytów i badań. Robimy to na bazie różnorodności, ale i zbieżności, powtarzalności. Takie informacje duchowe przyjmujemy za prawdę, a nie na bazie autorytetu, siły oddziaływania woli, uroków, magii i mocy inicjacji duchowych (co szczególnie widocznie było u apostołów, Jezusa, ale i Steinera, Bławatskiej oraz guru-jogi). Niestety ten świat i suma jego ram, sposobów reakcji przeczy temu intuicyjnemu i zdrowemu działaniu. Dominuje współzawodnictwo, zazdrość, rywalizacja. A tam gdzie są różnice – odbiera się to jako atak na własną osobę. Dlatego często to osoby „spoza środowiska” robią „największą” robotę, ponieważ nie są one emocjonalnie zaangażowane w obronę lub umacnianie danej ścieżki, często również są wolne karmicznie od zależności lub nacisku. To działanie mówi nam, że wielu ludzi pracowało nad swoimi buddyjskimi praktykami, obciążeniami, ale nigdy nie dotknęło swoich wcieleń jako mistrz hinduski, jako jedno z licznych tamtejszych bóstw, jako mistrz sufi, wcielony awatar. Są to mocno trzymające – powiedzmy, że za mordę – zapisy kulturowych, jak i oświeceniowych przekonań.
Rozwiązanie jest dosyć proste. Trzeba wrócić do swojego drzewa, do swoich korzeni, tak aby szum New Age, bo to jest zwykły szum duchowy opasujący planetę i umysły ludzi, wyzerować albo przynajmniej się od niego odłączyć. Każda grupa etniczna ma „swoją duchowość”, ma swoje dziedzictwo. Teozofowie mieli usilny cel wykazania, że każda ścieżka, każda odnoga ma jedno źródło, jednego ojca i matkę, ale ich działania pokazały coś zupełnie odwrotnego. Zresztą dla nich ojcem i matką, twórcą wszelkiego oddechu rozumu, duchowości, mistycyzmu był Lucyfer. Wrócić do podstaw – to jedno, a drugie to znaleźć rozwiązanie w sobie, bo nie chodzi o chaos i porządek, nie chodzi również o nazywanie czegoś i archetypy, które ten chaos miały porządkować i go warunkować, bo to zwyczajnie podłącza umysł pod dane przekonanie, zbiorowość. Tylko o poluzowanie i rozluzowanie, puszczenie pewnego rodzaju przywiązania, które – na bazie nazw, archetypów – miało dawać pewność intelektualną. To nie ma nic wspólnego z pewnością, jedynie pewnością ego i bardziej to wpływa na poczucie bezpieczeństwa, komfortu, takiego oddalonego promyka światła, który nadaje sens istotom zanurzonym w ciężkiej materii, ciemności, chaosie. Samo nazwanie czegoś i nadanie temu funkcji (celu przez nasz pryzmat ludzki) ma podstawy w potrzebie zdobywania (nasza biologiczna łowcza natura) i kontroli. Ale czy zawsze wszystko kontrolujemy, rozumiemy, pomimo nadania temu nazwy? Wolność ma w sobie postawę „wiem i nie wiem”, także nie zawiera w sobie przywiązania do danej ideologii, przekonań, wartości, tradycji czy cech. Nie warto rezygnować z wolności na rzecz… No właśnie, czego tak naprawdę?
Pytanie: „Czy 40 do 20 procent można przyjąć jako średni przedział błędów, zniekształceń w książkach duchowych, odczytach tarota, wglądach jasnowidzących?”. Najchętniej odpowiedziałbym zasadą nieoznaczoności, ale pewnie będą to różne liczby. Proszę jednak zobaczyć, z jaką pewnością wszystkie te książki są napisane. Proszę spojrzeć na pewność lekarzy dotyczącą ich wiedzy, której nie zmieniają od dekad. Proszę popatrzeć na pewność odczytu wróżek. Jak wielka jest pewność materialistycznej nauki i naukowców. Tylu ludzie, tak bardzo pewnych siebie. To dobrze, pewność jest ważna w tym świecie, ale czy ta pewność nie ma podstaw w lęku ukrytym w cieniu, czyli pewność nie jest wynikiem poczucia wolności i akceptacji dla swojej niewiedzy. Gdyby wielu ludzi posiadało owo poczucie wolności i je rozumiało, to na więcej by pozwalało i więcej dopuszczało w miejsce walki, naciskania, przekonywania. Warto popracować, bo raczej wymaga to pewnego wysiłku, nad odpuszczeniem czy odpuszczaniem rzeczy, w które tak mocno wierzymy, a które zbudowaliśmy jako swój światopogląd fizyczny, społeczny czy szczególnie jako obraz duchowej rzeczywistości. Musimy wrócić i popatrzeć na swój pień oraz korzenie. Proces może być bolesny, a mózg robi wszystko, żeby uniknąć bólu, ale wiele z tego, co mamy w sobie, zostało zbudowane i jest podtrzymywane przez nasz system wiary, przekonań, podłączeń do ścieżek i struktur, linii przekazów.
PS
To miał być krótki wpis na temat tego, że już gdzieś mam część książki o białym i czarnym, yin-yang, chaosie i porządku napisaną. Będę jednak potrzebował wsparcia (o tym osobny wpis). Wierzę, że to, co napiszę, uwolni czytelnika od ram, przekonań, które ja sam mogłem nieświadomie stworzyć lub umocnić.
Nikodem Marszałek
listopad, 2020