Pomagam rozwiązywać różne wyzwania i problemy od ponad dwóch dekad, łącząc pracę nad wzorcami zapisanymi w podświadomości z uważną obserwacją reakcji ciała fizycznego. Praca nad sobą to nie tylko analiza myśli i przekonań, ale również zrozumienie, jak ciało reaguje na informacje, ruch i wspomnienia. Kluczowe jest świadome badanie mowy ciała, mimiki, a także przepływu energii wewnątrz ciała i w aurze, ponieważ to właśnie one często zdradzają więcej niż słowa.
Ciało ma swoje mechanizmy obronne – potrafi blokować uwolnienie, a nawet samo uświadomienie pewnych prawd. Konfrontacja z rzeczywistością bywa trudna, bo może dotykać głęboko zakorzenionego wstydu, uderzać w wizerunek własny lub odkrywać niewygodne aspekty przeszłości. Najważniejsze jest zintegrowanie tego, co istnieje w umyśle i podświadomości, z tym, co przejawia się w ciele. Dopiero wtedy proces uwolnienia staje się pełny i trwały.
Rzadko mam możliwość tak dokładnego udokumentowania pracy na żywo, ponieważ dzieje się wtedy bardzo wiele. W tym przypadku możemy prześledzić wiele kluczowych kroków, choć nie wszystkie, bo nie wszystko da się zapamiętać. Popatrzymy, jak łączę różne poziomy pracy:
pracę z karmą,
uwalnianie energii,
pracę z podświadomością,
reakcje ciała fizycznego.
Dotarcie do mechanizmów, powiązań i dźwigni, które pozwalają na głęboką transformację, zajęło mi prawie piętnaście lat.
Wstęp
Nieraz osoby jasnowidzące, lub uważające się za takie, dostrzegają różne rzeczy – podłączenia, ingerencje czy blokady. Jednak kiedy podczas wspólnej pracy skupiamy się na ciele i jego reakcjach, okazuje się, że wiele z tych obrazów istniało jedynie w wewnętrznym wyobrażeniu, nie mając realnego wpływu zewnętrznego.
Dlatego tak istotne jest stałe konfrontowanie jasnowidzenia z jasnoczuciem, a nawet ze zwykłym przeczuciem i intuicją. Pozwala to na uruchomienie przepływu energii i większą świadomość własnego pola. Dzięki temu możemy odzyskać swoją energię i unikać tworzenia kolejnych uwarunkowań – pomijając już istniejące zasoby karmiczne. Dzieje się tak, ponieważ umysł, ściśle współpracujący z ego, jest niezwykle sprytny – można wręcz powiedzieć, że żyje własnym życiem. Rozważania intelektualne, które prowadzą do pewnych konkluzji, mogą być oparte na błędnych połączeniach przyczynowo-skutkowych, zwłaszcza gdy ktoś trzyma się jednej metody, nurtu czy szkoły pracy nad sobą. Często to właśnie ego wybiera metodę i nauczyciela, a umysł – aby podtrzymać spójność swojego wizerunku – potrafi fałszować historię, przekierowywać uwagę, spłycać doświadczenia i zmieniać ich znaczenie.
W kontekście pracy nad sobą rolą umysłu nie jest odkrycie prawdy, lecz utrzymanie wizerunku własnego, który i tak często pozostaje dla danej osoby niezadowalający. Spójrzmy na konkretny przykład.
Początek i praca z ciałem
Pracowałem z osobą niezwykle skrytą i nieśmiałą, zdominowaną przez swojego napastliwego męża. Lubię pracować na świeżym powietrzu, korzystając z naturalnych warunków, dlatego nasze spotkanie odbyło się nad rzeką. Po wstępnej rozmowie i przyjrzeniu się aurze – temu, co było na powierzchni i domagało się konfrontacji – stanąłem za plecami tej kobiety i zacząłem lekko popychać ją w kierunku strumienia. Zatrzymała się osłupiała, zaskoczona, ale instynktownie zaparła się nogami. Dlatego, z pełnym skupieniem na jej reakcji, nieco mocniej nacisnąłem dłonią na jej plecy, ponownie wywierając presję w stronę wody. Cały proces trwał zaledwie kilka sekund, ale kluczowy był moment, w którym po chwilowej obronie jej ciało się poddało. W jednej chwili ogarnęła ją bezsilność, zupełne poddanie się sytuacji. Ba – była wręcz gotowa sama wskoczyć do rzeki.
Co tu się właściwie stało?
Na powierzchnię wyszedł syndrom wyuczonej bezradności. To stan, w którym człowiek przestaje wierzyć w jakąkolwiek skuteczność swoich działań, obniżając swój potencjał do zera. To program zakodowany w podświadomości, często wyniesiony z domu rodzinnego, który podtrzymuje przekonanie, że walka o wolność i rozwiązanie problemu nie ma sensu. Przecież i tak zawsze znajdzie się powód do kolejnych aktów agresji, a każde działanie skończy się porażką. Ten mechanizm sprawia, że osoba nie tylko nie szuka wyjścia, ale wręcz automatycznie poddaje się sytuacji, niezależnie od realnego zagrożenia.
Po kilkunastu minutach rozmowy i wyjaśnieniu tego, co właśnie się wydarzyło, wykonaliśmy ćwiczenie ponownie. Tym razem poprosiłem ją, aby wyobraziła sobie, że stoi przed nią jej mąż – kat. Przyjąłem jego energię i postawę, na co dziewczyna natychmiast zareagowała:
„Na sam widok opadają mi siły.”
Odpowiedziałem: „Mamy szybkie przeniesienie. Dobrze, ale posłuchaj instynktów ciała – ono pamięta.”
Na chwilę przez jej ciało przeszedł gniew, tak bardzo potrzebny w tej sytuacji, ale umysł natychmiast go odciął, przywracając mechanizm przetrwania – bezsilność.
Po wywiadzie wiedzieliśmy już, że jej mąż nie jest katem zdolnym zagrozić jej życiu. Dlatego, krok po kroku, potęgując jego energię, na którą dziewczyna reagowała, zacząłem tworzyć nacisk energetyczny.
Zderzenie się ze swoim lękiem to najszybsza droga do uwolnienia.
Z każdym moim krokiem do przodu ona cofała się w stronę wody. W końcu powiedziałem:
„Twoje ciało wie – posłuchaj go. Nie musisz walczyć ani mierzyć się siłą. Twoja siła to twoje uczucia, wrażliwość – to twoje stanowcze powiedzenie: DOŚĆ, KONIEC, STOP. Ja będę zwiększał jego energię i moc, ale ty teraz w swojej głowie zmniejsz go, zniszcz piedestał, na którym stoi. Ja działam zewnętrznie, ale to ty prowadzisz bitwę w swoim wnętrzu.”
W tym momencie coś w niej pękło, zmieniło się i natychmiast przebudowało.
Głośno powiedziała: „Nie, koniec tej gry, przecież ja taka nie jestem.”
W jednej chwili zbiła moje ręce ruchem swojej dłoni.
W jej oczach pojawił się błysk, przebudzenie, podstawa do wiary, że to koniec pewnej epoki. Poczuła, że jest w stanie poradzić sobie w tej sytuacji, że ma w sobie siłę – a wokół siebie ludzi, którzy ją wspierają.
W dalszej części pracy nie miałem już do czynienia z zalęknioną dziewczyną, lecz z kimś, z kim można coś budować – osobą, która pozwoliła sobie wrócić do siebie: zdrową, samodzielną, niezależną.
Wystarczyło tylko wprowadzić ciało w ruch, odtworzyć sytuację, w której tkwiła przez lata, i nauczyć je nowej, zdrowej odpowiedzi – wolnej od strachu.
Pragnie mózgu
Innym istotnym aspektem uwalniania się z syndromu ofiary jest „pranie mózgu”, które zaczyna się wczesnym zetknięciem z katem, narcyzem czy psychopatą. Proces ten nie zawsze jest widoczny na początku relacji – często wszystko wydaje się idealne.
Wiele wzorców, postaw i emocji zaczyna się splatać we wspólnym tańcu. Mówimy:
„Jaka bliskość.”
„Ile ciepła.”
„Mamy podobne cele.”
Jednak to, co wydaje się symbiozą, może być zakleszczeniem się dwóch przeciwnych biegunów. Sidła zostają rzucone, a ofiara niepostrzeżenie zapada się w zależność, niczym korzenie wrastające głęboko w ziemię.
Na czym polega pranie mózgu?
To przyjmowanie obrazu siebie, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, lecz jest wytworem oprawcy – jego wizją tego, kim jesteś i jak powinieneś siebie postrzegać.
W przypadku kata czy narcyza dochodzi też do stopniowej izolacji:
od rodziny i przyjaciół,
od społeczności,
a w skrajnych przypadkach – do dosłownego zamknięcia na odludziu.
To pozwala wyciąć ofiarę ze świata, odciąć ją od pomocy, rozmowy i innych punktów odniesienia. Zaczyna się powolne wciąganie w wykreowaną przez oprawcę rzeczywistość.
Najpierw pojawiają się subtelne oceny i dziwne określenia, które uderzają w wizerunek własny i samopoczucie. Ofiara tłumaczy to sobie jako:
zmęczenie,
swoją wybuchowość,
potrzebę zmiany na lepsze – przecież „wspólnie się rozwijamy”.
Jednak równowaga zostaje zaburzona. Z czasem jaźnie zlewają się z umysłem oprawcy. Narcyz zaczyna wydawać się wszechmocny, jego słowa i opinie stają się prawem. Ale zamiast nagrody i pochwały za „właściwe” myślenie o swoim partnerze, zawsze pojawia się kolejne zagrożenie, nowy lęk. To właśnie ten mechanizm rozchwiewa psychikę, zaciera granice percepcji i zmienia sposób, w jaki myślisz, odbierasz rzeczywistość i traktujesz samego siebie.
Staliśmy nad wodą, tym razem na molo. Poprosiłem, aby wypisała programy rodowe swojej mamy, babć i ciotek dotyczące opiekunów i partnerów.
Zapytałem:
„Jak reagowała twoja mama na przemoc?”
„W jakiej relacji były twoje babcie?”
„Co działo się między twoją mamą a ojcem?”
Gdy już wszystko zapisała, poprosiłem ją o głośne przeczytanie notatek. Obserwowałem jej ruchy głowy, wyraz twarzy, drżenie rąk – ciało zdradzało więcej niż słowa.
Sięgnąłem po sznurek, który zawsze mam przy sobie, i położyłem zapisaną kartkę na ziemi. Związałem jej ręce.
– „Który przodek tak się czuł, jak ty teraz?” – zapytałem.
Jej ciało natychmiast zareagowało.
– „Mama.” – odpowiedziała bez wahania.
– „Mówiłaś, że była silną osobą, prowadziła własny biznes. A jednak ten nacisk na rękach pochodzi właśnie od niej?”
– „Tak.”
– „Jak mama sobie z tym poradziła?”
– „Mówiła, że zawsze ma związane ręce i po prostu musi tak żyć.”
– „Wyobraź sobie teraz mamę przed sobą i podziękuj jej za wszystko.”
Na początku dziękowała przez łzy, ale gdy podałem jej nożyczki, cofnęła się.
– „Nie mogę przeciąć. Jestem jej to winna.”
– „Niczego nie jesteś winna. Jesteś jej dzieckiem. Czy rodzic nie chce najlepszego dla swojego dziecka?”
W tym momencie coś w niej pękło. Program lojalności rodowej, który przez pokolenia spajał kobiety w jej rodzinie, rozpuścił się.
– „Kiedy będziesz przecinać te sznury na rękach i nogach, zrób krok do przodu. Ale pozwól sobie poczuć nie tylko wolność, ale i wdzięczność.”
Kilka chwil później sznury leżały na ziemi, a nożyczki w kącie. Dotknąłem jej pleców i powiedziałem:
– „Zrób jeszcze dwa kroki do przodu, w nowe.”
Obróciła się. Za sobą miała mamę, babcie, ciotki – kobiety, które cierpiały i poświęcały się przez pokolenia. W tej chwili serce jej i serce rodu się rozszerzyło.
Ona zrobiła to, czego jej przodkinie nie mogły dokonać – przerwała cykl.
W ten sposób podniosła się energia całego rodu, a wiele z karmicznych więzów cierpienia i poświęcenia zaczęło się rozpuszczać.
Minęły dwie godziny pracy. Zrobiliśmy sobie przerwę.
Więzi traumatyczne
Został nam kolejny kluczowy temat – „więź traumatyczna”, czyli relacja opierająca się na uwielbieniu sprawcy. Ofiara nigdy nie powie, że:
„żyje z katem”, lecz – „z opiekunem”,
„ktoś się nade mną znęca”, lecz – „w ten sposób mnie chroni”,
„on zabiera mi przestrzeń”, lecz – „robi to, bo mu na mnie zależy”.
Osoby nieświadomie decydują się na takie traktowanie, ponieważ nie dostrzegają, że to, czego doświadczają, jest szkodliwe, lub nie wierzą, że coś lepszego, pełniejszego i cieplejszego znajduje się tuż obok, w zasięgu ręki. To przywiązanie dodatkowo umacnia strach przed samotnością, który wydaje się gorszy niż trwanie w toksycznej relacji.
Jednak samotność na pewnym etapie życia jest oczyszczająca. Jeśli potrafimy czuć się dobrze sami ze sobą, mamy solidne podstawy do zbudowania zdrowego, niesymbiotycznego związku. Ucieczka przed samotnością jest tak naprawdę ucieczką przed samym sobą.
Praca nad przyszyciami energetycznymi zaczęliśmy od energetycznych więzi między dziewczyną a jej mężem. Najtrudniejszym punktem okazał się czakram podstawy, ponieważ dotyczył majątku, wspólnego życia i zobowiązań. Natychmiast z podświadomości wyszło poczucie winy.
Przekonanie brzmiało:
„Nie mogę odejść. On zrezygnował z dobrej pracy za granicą, żeby być ze mną.
Tyle poświęcił.
Czuję się zobowiązana.
Muszę go utrzymywać, zostanie ze mną w domu.”
Odpowiedziałem:
„Poniża cię.
Stosuje przemoc słowną.
Manipuluje i szantażuje.
Twojej rodzinie i znajomym opowiada niestworzone historie na twój temat.
Dyskredytuje cię i oczernia.
Chciał cię nawet wysłać do szpitala.”
Czy tym domniemanym „poświęceniem”, swoją „szlachecką łaską” i „dobrocią” nie ukrywa czegoś więcej?
Nie musiał działać świadomie, ale to są gry i manipulacje podświadome, które przekazywane były w jego rodzinie od pokoleń. On je przejął, dorastając i obserwując bliskich.
Więc pytam:
Czy nie stworzył sobie dźwigni?
Czy nie przygotował gruntu na przyszłość?
Czy tym gruntem nie jest twoje poczucie winy?
Czy sposób, w jaki odbierasz całą sytuację, nie jest częścią jego planu?
Dziewczyna zamyśliła się i wciągnęła w dialog wewnętrzny. To moment, który zawsze warto obserwować.
W pracy nad sobą i z innymi ludźmi nie wystarczy być dobrym obserwatorem – trzeba być również mediatorem. Mediatorem pomiędzy starym przekonaniem lub wzorcem, który zakorzenił się głęboko w rdzeniu, a nowym sposobem myślenia. Stary wzorzec nie działa w pojedynkę – ma wielu „sojuszników”:
lojalność,
lęk,
poczucie winy,
ślubowanie,
idealizację,
zniekształcenie postrzegania,
wyparcie,
pieczęć zastraszającą.
Dziewczyna pokiwała głową i powiedziała:
„Mógł z czegoś zrezygnować, ale tak naprawdę bał się wyjazdu. Czuł się niepewny na nowym stanowisku.
Ja też wiele poświęciłam.
Jestem gotowa.”
Odpowiedziałem:
„Niech partner stanie teraz przed tobą. Oddaj mu to, co należy do niego, i wycofaj z niego to, co należy do ciebie.”
Praca z karmą i energiami
Cała praca ma charakter uwalniania karmy, bo część subtelna (jej dusza) dziewczyny zdecydowała o takim życiu i wejściu w tę relację. Uwolnienie sytuacji to nic innego jak podsumowanie planów duszy, zobowiązań i tego, co system karmiczny przyszył i złączył na wieki. Ale samo uwolnienie nie wystarczy – musi być świadome. Co z tego, że nastąpi odcięcie, jeśli nadal wibrowałoby w ciele i duszy przekonanie:
„On się poświęcił.”
„On tyle mi dał.”
To nawet nie myśli – to kody i reakcje, które podtrzymują zależność. Na szczęście przekonania i wzorce schowane głęboko w podświadomości wychodziły na światło dzienne. Nic nie było skrywane, bo kluczowa była akceptacja i praca krok po kroku – od tego, co na powierzchni, aż po to, co głęboko ukryte pod kocem.
W pracy nad sobą nie chodzi o to, co myślimy, że uwolniliśmy. Liczy się to, co naprawdę czujemy w ciele. Bo to, co głęboko w nas – jest w duszy.
Po uwolnieniu energetycznym przyszyć, ślubów, zobowiązań i przysiąg, nastąpił najbardziej zaskakujący moment naszej pracy – oczyszczanie głowy z całych połaci myślokształtów i siatek energetycznych: osobistych, rodowych i rodzinnych. Umysł nie chciał się poddać, skakał po tych siatkach jak po linach, ale to, co zaczęło wypływać z ciał subtelnych i meridianów, miało iście diaboliczny, smolisty wymiar. Zapytałem:
„Czy możesz opisać odczucia dotyczące energii, które wychodzą z ciebie?”
Dziewczyna nie tylko dokładnie opisała, co się dzieje, ale zebrało ją na wymioty. To jest ważne. Dążymy do biologiczno-fizycznych reakcji organizmu, bo wszystko jest ze sobą połączone. Wyjaśniłem jej:
„Smoła przypomina zastój.
To niskie energie, lepka masa stłumionej złości, cierpienia, żalu i smutku.
To ciężar zbierany przez pokolenia.”
Ale wraz z oczyszczaniem pojawiło się coś jeszcze – kod, esencja wzorca: „Jeśli mam pusto, to znaczy, że mogę przyjąć kolejne smutki, karmę, cierpienie.” Dziewczyna, chwilę wcześniej podpierająca się o kolana, wyprostowała się i wybuchnęła śmiechem:
„No oczywiście! Babcia zawsze mówiła, że w nas jest miejsce na kawałek cudzego krzyża!”
Śmiech był wynikiem uświadomienia. Jak powiedział Carl Gustav Jung:
„Dopóki nie uczynisz nieświadomego – świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem.”
Co się wtedy wydarzyło?
Energia jej aury, ciał subtelnych i czakr zaczęła się zaleczać.
Powróciła do swojej pierwotnej wibracji, nieprzefiltrowanej przez wzorce i karmę rodową, które przyjęła.
Czym jest wzorzec w ciele subtelnym?
Może przybierać formę kajdan, sztyletów, ciężarów, znaków.
Często spętuje ciała subtelne i blokuje przepływ energii.
Dlatego podczas pracy nad sobą warto nauczyć się opisywać swoje subtelne odczucia – jak ciało reaguje, jakie wizje się pojawiają, jakie doznania. To klucz do nawiązania głębokiego kontaktu ze sobą.
Kończąc całodniową pracę, powiedziałem:
– Pchnij teraz w myślach byłego partnera do wody.
Dziewczyna zrobiła to bez wahania. Nie było zmrożeń, blokad, zatrzymań. Ciało nie miało oporów. Zapytałem:
– Co widzisz, jak sobie tak pływa?
Odpowiedziała:
– On się śmieje.
Dodałem:
– To puść te linki ze swoich rąk.
Po chwili odparła:
– Odpłynął razem ze swoim piekielnym śmiechem.
Poszliśmy na most. Przejeżdżało tam wiele samochodów.
Poprosiłem ją o otwarcie gardła.
Wzięła oddech i krzyknęła:
– STOP! DOŚĆ! KONIEC! TO NOWY POCZĄTEK!
Głos niósł się echem, a ściśnięty dotąd brzuch – otworzył się i dodał jej sił.
Zakończenie
Gra „ofiara-kat” niemal zawsze skupia się na ofiarach, pomijając pytanie: co napędza kata? Kata napędza potrzeba kontroli – bez niej nie funkcjonuje, jest mu niezbędna do życia, jak powietrze. Potrzebuje kogoś, nad kim może sprawować władzę, na kim może się wyładować. To daje mu:
poczucie dominacji,
dowartościowanie,
stałe ujście dla swoich niekontrolowanych emocji.
Jest „panem”, nikt mu się nie sprzeciwia, nikt go nie kwestionuje. Z kolei ofiara, by uniknąć eskalacji koszmaru, przyjmuje postawę potulności. Instynkt podpowiada jej, że zaraz coś się stanie, więc często sama inicjuje kłótnię, by przyspieszyć moment wybuchu i mieć wszystko „za sobą”. Cykl się zamyka:
Przemoc, gwałt, szantaż, krzyk – napięcie ulatuje.
Ofiara czuje bezsilność, bo nie rozumie „za co” i „po co”.
Brak wpływu na własne życie pogłębia poczucie niemocy i zamknięcia.
Po wybuchu następuje okres „miodowego miesiąca” – kat stara się wynagrodzić „wyrządzone zło”, mówi o miłości, oddaniu, szczerych chęciach.
Kat nie pamięta, co powiedział wczoraj, nie chce pamiętać, „wszystko jest już dobrze”.
W rzeczywistości kat i ofiara to dwie ofiary w jednym polu. Po wszystkim zachowują się tak, jakby nic się nie stało. Do następnego dnia.
PS
Kilka tygodni później mąż klientki wyprowadził się z domu, a pół roku później poznała nowego, ciepłego partnera. To była bardzo trudna praca, wymagająca wielu godzin zaangażowania, ale efekt końcowy zawsze daje motywację do dalszego działania. Dziękuję.
Nikodem Marszałek