Pomagam rozwiązywać różne wyzwania i problemy już od ponad dwóch dekad i dopiero ostatnimi laty zauważyłem, że praca nad sobą, czyli wzorcami odbitymi, osadzonymi w podświadomości jak matryca, najlepiej gdy łączy się z pracą i badaniem reakcji ciała fizycznego na to: co się dzieje, co zachodzi podczas reakcji na dane informacje, ruch, historię. Styl ten wymaga stałej, uważnej obserwacji nie tylko mowy ciała, mimiki, ale ruchu energii wewnątrz ciała i w aurze, bo to mówi więcej niż tysiąc słów. Ciało podczas pracy potrafi reagować różnymi mechanizmami obronnymi i nie pozwala na „tak łatwe” uwolnienie czy nawet dopuszczenie do uświadomienia, bo uświadomienie to często dopuszczenie rzeczywistości, z którą nie chcemy mieć do czynienia, bo ma ona mroczny wymiar, nieraz wstydliwy, czy dotyka bezpośrednio wizerunku własnego. Mimo tego najważniejsze jest pogodzenie tego co istnieje w umyśle, podświadomości, z tym, co dzieje się w ciele, jego reakcjami.
Nieraz osoby jasnowidzące albo uważające się za takie, widzą różne rzeczy, podłączenia, ale kiedy podczas wspólnej pracy dotykamy ciała i to ciało daje sygnał, okazuje się, że dana rzecz istniała tylko w formie wyobrażenia wewnętrznego i nie miała realnego oddziaływania zewnętrznego. Takie stałe „kontrowanie” jasnowidzenia z jasnoczuciem, a nawet ze zwykłym przeczuciem, intuicją jest szalenie ważne, bo pozwala na uruchomienie przepływu energii i tzw. „obracania” się w swojej przestrzeni, polu, a to z kolei pozwala odzyskać energie i nie tworzyć – pomijając zasoby karmy – kolejnych uwarunkowań. Dzieje się tak dlatego, że umysł połączony z takim „narzędziem” jak ego jest sprytny, jakbyśmy mieli do czynienia z życiem w życiu, dlatego rozważania intelektualne, które prowadzą do pewnych konkluzji, mogą być oparte na nieprawidłowych połączeniach przyczynowo – skutkowych. Jest to często spotykany problem gdy ktoś pracuje w jednym nurcie, metodzie – i to właśnie ego wybiera metodę i nauczyciela. Umysł potrafi spłycać, przekierowywać, kolorować, zmieniać przebieg historii, fałszować ją, bo jego zadaniem – jeśli mówimy o umyśle w kontekście pracy nad sobą – jest podtrzymanie wizerunku własnego, który i tak często jest niezadowalający. O swojej metodzie pracy opowiem jeszcze nieraz, teraz popatrzmy na przykład.
Pracowałem z bardzo skrytą, nieśmiałą osobą, bo zdominowaną przez swojego napastliwego męża. Lubię pracować na dworze, wykorzystując różne naturalne dary natury, dlatego podeszliśmy do brzegu rzeki. Po wstępnej rozmowie, przyjrzeniu się aurze, temu, co jest na wierzchu i domaga się konfrontacji, stanąłem w pewnym momencie za plecami nieśmiałej dziewczyny i zacząłem lekko popychać ją w kierunku strumienia rzeki. Dziewczyna stanęła osłupiona, zaskoczona, ale zaparła się nogami. Dlatego drugą ręką trochę mocniej, ale stale przyglądając się jej reakcji ciała, trzymając za plecy, naciskałem dalej w stronę rzeki. Trwało to wszystko może parę sekund, niestety dziewczyna po chwilowej obronie, zapieraniu się zrezygnowała, bo opanowała ją bezsilność, całkowite poddanie się. Ba, była gotowa sama wskoczyć do wody. „Co tu się właściwie stało” – ktoś zapyta. Na powierzchnię wyszedł syndrom wyuczonej bezradności. Oznacza on całkowite poddanie się, czyli obniżenie własnych energii potencjału do zera. Ten program zakodowany w podświadomości, wyniesiony bardzo często z domu, podtrzymuje myśl o bezskuteczności jakichkolwiek działań prowadzących do wolności, rozwiązania problemu, bo przecież nie mają one sensu, zawsze znajdzie się powód do zachowań agresywnych.
Po kilkunastu minutach rozmowy, wyjaśnieniu tego, co właśnie się stało wykonaliśmy ćwiczenie jeszcze raz. Tym razem poprosiłem, aby wyobraziła sobie, że stoi przed nią jej mąż, kat. Przyjąłem jego energie, postawy i dziewczyna zaraz dodała: „Na sam widok opadają mi siły”, na co odpowiedziałem: „Mamy szybkie przeniesienie. Dobrze, ale posłuchaj instynktów ciała, ono pamięta”. Przez chwilę przez jej ciało przeszedł gniew, tak bardzo potrzebny w tej sytuacji, ale mózg zaraz go odciął i przywrócił swój sposób na przetrwanie, czyli wprowadził ciało w bezsilność. Po wywiadzie wiedzieliśmy już, że mąż nie jest katem, który mógłby zagrozić życiu, dlatego krok po kroku potęgując jego energie, na które reagowała dziewczyna – tworzyłem nacisk energetyczny. Zderzenie się ze swoim lękiem jest najszybszą drogą do uwolnienia. Z każdym moim krokiem do przodu ona cofała się w stronę wody, jednak gdy w końcu powiedziałem: „Twoje ciało wie, posłuchaj go, nie musisz walczyć, mierzyć się siłą, bo twoja siła to twoje uczucia, wrażliwość – to twoje stanowcze powiedzenie DOŚĆ, KONIEC, STOP. Ja będę zwiększał jego potencjał energii, mocy, ale ty teraz w swojej głowie – zmniejsz go, zniszcz ten piedestał, na którym stoi. Ja robię coś zewnętrznie, ale to ty prowadzisz bitwę w swoim środku”. Była to chwila, w której w dziewczynie coś pękło, zmieniło się i natychmiast przebudowało. Głośno powiedziała: „Nie, koniec tej gry, przecież ja taka nie jestem i zbiła ruchem ręki moje ręce”. Było widać w jej oczach błysk, sukces, podstawę do wiary, że to koniec pewnej epoki, bo ona poradzi sobie w tej sytuacji, w niej jest siła, ale są też ludzie, którzy jej pomagają, wzmacniają. W dalszej części pracy nie miałem już do czynienia z zalęknioną dziewczyną, ale z kimś, z kim można coś budować, kto pozwolił sobie wrócić do siebie zdrowej, samodzielnej, niezależnej. Wystarczyło tylko wprowadzić ciało w ruch, odtworzyć sytuację, w której znajdowała się wiele lat, i nauczyć w tym procesie ciało i duszę zdrowej odpowiedzi niepodszytej strachem.
Innym tematem w uwalnianiu syndromu ofiary jest tzw. „pranie mózgu”, które zaczyna się wcześnie w zetknięciu z katem, narcyzem, psychopatą i nie zawsze jest widoczne na początku znajomości. Wiele wzorców, postaw, emocji zaczyna się raczej spajać we wspólnym tańcu. Mówimy: „Jaka bliskość”, „Ile ciepła”, „Jest podobieństwo celów”. Jednak przeciwne bieguny zakleszczają się, sidła rzucone na nogi wpinają się niczym wrastające korzenie. Pranie mózgu polega na przyjmowaniu obrazu siebie, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ale jest rzeczywistością drugiej osoby na nasz temat. W przypadku kontaktu z przysłowiowym katem, ale narcyzi też często stosują te techniki, mamy do czynienia również z izolowaniem ofiary przed swoimi bliskimi, innymi ludźmi, społecznością; niekiedy mamy do czynienia z dosłownym zamknięciem na odludziu. To pozwala oprawcy zamknąć ofiarę na pewien obraz siebie, świata, na pomoc, rozmowę. Zaczyna się powolne „wpuszczanie” do własnego wykreowanego świata, są i pierwsze oceny, dziwne określenia, które uderzają w wizerunek własny i samopoczucie. Na początku tłumaczymy to: zmęczeniem, swoją wybuchowością albo potrzebą zmiany siebie na lepsze – przecież żyjemy wspólnie i wspólnie się rozwijamy. Jednak równowaga zostaje zaburzona, jaźnie się zlewają z umysłem oprawcy, narcyza; zaczynamy też mieć wrażenie, że oprawca, ów narcyz jest wszechmocny, wszystko wie, jest taki mądry, ale gdy tak myślimy, zawsze pojawia się na horyzoncie kolejne zagrożenie, lęk, nie pochwała i nagroda za wypracowane myślenie o swoim partnerze, a emocja, która znowu chwieje naszą podstawą, chwieje tym: co i jak myślisz, co i jak odbierasz i oczywiście jak siebie sam traktujesz.
Staliśmy z dziewczyną nad wodą, tym razem na molo. Poprosiłem, aby wypisała programy rodowe jej mamy, babć czy nawet ciotek dotyczące opiekunów, partnerów. Pytam się: „Jak reagowała mama na przemoc?”, „W jakiej relacji były babcie?”, „Co się działo między twoją mamą i ojcem?”. Kiedy już zapisała i poprosiłem o głośne przeczytanie – patrzałem na jej ruchy głowy, twarzy, drżenie rąk. Wziąłem więc sznurek – zawsze nosze kilka włóczek ze sobą – rzuciliśmy zapisaną kartkę na ziemi – i związałem jej ręce. Zapytałem się: „Który przodek tak się czuł, jak ty teraz?”, jej ciało od razu zareagowało i odparła: „Mama”. Odpowiedziałem: „Mówiłaś, że mama była silną osobą, prowadziła własny biznes, a mimo tego ten nacisk na rękach pochodzi od mamy?”. „Tak” – odparła. Dodałem: „Jak mama sobie z tym poradziła?”. Dziewczyna odpowiedziała: „Mama mówiła, że zawsze ma związane ręce i po prostu musi tak robić i żyć”. Dodałem: „Wyobraź sobie teraz mamę przed sobą i podziękuj jej za wszystko”. Na początku przez łzy dziękowała, ale gdy zobaczyła, że podaję jej nożyczki, odpowiedziała: „Nie mogę przeciąć, jestem jej to winna”. Odpowiedziałem: „Niczego nie jesteś winna, jesteś jej dzieckiem, czy rodzic nie chce najlepszego dla swojego dziecka?”. Po chwili znowu pojawił się błysk, bo program lojalności rodowej – który jest potężną siłą spajającą – został rozminowany. Dodałem: „Kiedy będziesz przecinać te sznury na nogach i rękach i zrobisz krok do przodu, pozwól sobie poczuć wdzięczność, nie tylko wolność, ale wdzięczność”. Kilka chwil później sznury leżały na ziemi, rzucone nożyczki w kącie, dlatego dotknąłem jej pleców i powiedziałem: „Zrób jeszcze dwa kroki do przodu, w nowe”. Obróciła się za siebie, bo za sobą miała mamę, babcie, ciotki. Jej serce i serce rodu, kobiet, które tyle wycierpiały, tak bardzo się poświęcały – urosło, bo oto, jeden członek rodu, spełnił to, o czym wszyscy marzyli, ale tego nie zrealizowali przez własne zobowiązania i tradycje. W ten sposób podniosła się energia rodu, wiele z karmy rodowej połączonej strunami poświęcenia, cierpienia, krzywdy się rozpuściła. Minęły dwie godziny pracy, więc zrobiliśmy sobie przerwę.
Został nam kolejny temat tzw. „więzi traumatycznej”, czyli więzi opierającej się na uwielbieniu sprawcy. Ofiara nigdy nie powie: żyję z katem, lecz – z opiekunem, ktoś się nade mną znęca, lecz – chroni mnie w ten sposób, on zabiera mi przestrzeń, lecz – jemu zależy na mnie. Osoby decydują się na takie traktowanie, ponieważ nie odczuwają tego jako czegoś szkodliwego lub nie widzą, że coś pełniejszego, cieplejszego w ogóle znajduje się na wyciągnięcie ręki. Jeszcze mocniej umacnia to przywiązanie strach przed samotnością, bo samotność wydaje się większą karą niż trwanie w toksycznej relacji. Ale samotność na pewnym etapie życia jest bardzo potrzebna, oczyszczająca i jeśli daje poczucie, że sami dobrze czujemy się ze sobą, tak mamy podstawy do zbudowania w przyszłości udanego, pełnego, niesymbiotycznego związku. Ucieczka przed samotnością, jest tak naprawdę ucieczką przed samym sobą.
Zaczęliśmy od przyszyć energetycznych pomiędzy dziewczyną a jej mężem. Czakram podstawy jest zawsze najtrudniejszy, a to z tego względu, że jest związany z majątkiem, wspólnym życiem. Od razu wyszło z podświadomości poczucie winy. Przekonanie brzmiało: „Nie mogę, on zrezygnował z dobrej pracy za granicą, żeby ze mną być, tyle poświęcił. Czuję się zobowiązana, a więc muszę go utrzymywać, zostanie ze mną w domu”. Odparłem: „Poniża, stosuje przemoc słowną, manipuluje, maltretuje, szantażuje, zastrasza; twojej rodzinie, znajomym opowiada niestworzone historie o tobie, twoim zachowaniu i kim ty niby jesteś; oczernia i dyskredytuje, nawet chciał cię wysłać do szpitala. Czy on tym domniemanym poświęceniem, swoją szlachecką łaską i dobrocią czegoś nie ukrywa? Czy nie ma tu planu? Oczywiście nie musiał działać świadomie, to są gry i manipulacje podświadome i tych mechanizmów wyuczały się całe pokolenia, a on je umacniał, dorastając i obserwując bliskich. A więc: czy nie stworzył sobie dźwigni, nie przygotował gruntu na przyszłość? Tym gruntem jest twoje poczucie winy, długu, twoje nazywanie i odbiór całej sytuacji?”. Dziewczyna myślała nad tym, co właśnie powiedziałem, i prowadziła ze sobą dialog wewnętrzny. Jest to zawsze ciekawe w obserwacji.
W pracy nad sobą i z innymi ludźmi przydaje się być nie tylko wprawnym detektywem, ale i mediatorem pomiędzy starym przekonaniem/wzorcem, który przecież jest mocno osadzony w rdzeniu i ma wielu przyjaciół, takich jak: lojalność, lęk, poczucie winy, ślub, idealizacja, zniekształcenie, wyparcie czy pieczęć zastraszająca, a nowym. Dziewczyna pokiwała głową i odparła: „Mógł z czegoś zrezygnować, ale tak naprawdę bał się wyjazdu, czuł się niepewny na nowym stanowisku. Ja też wiele poświęciłam. Jestem gotowa”. Odparłem: „Niech partner stanie przed tobą, oddaj mu to, co należy do niego, i wycofaj z niego to, co należy do ciebie”. To uwolnienie jest szalenie ważne dla dusz, naszych części subtelnych.
Ktoś powie: „Gdzie tu praca z karmą?”. Cała praca ma charakter uwolnienia karmy, bo to przecież dusza dziewczyny zdecydowała o takim życiu i wejściu w taką relację. Uwolnienie sytuacji jest podsumowaniem planów duszy, zobowiązań, tego, co system karmiczny dosłownie przyszył ze sobą i złączył na wieki. Uwolnienie jednak wymaga świadomej konfrontacji ze swoimi odczuciami, przekonaniami i wzorcami, bo co z tego, że nastąpi odcięcie, jeśli nadal wibrowałoby w ciele (i duszy) przekonanie – tu tym przekonaniem jest „bo on się poświęcił”, „bo on tyle dał”, a takie myślenie (trudno nazywać to myśleniem, to są zwykłe kody, reakcje) podtrzymuje zależność. Na całe szczęście przekonanie i wzorce schowane głęboko w podświadomości wychodziły, nic nie było skrywane. Jest to możliwe, gdy ma miejsce akceptacja, następuje praca etapami, krok po kroku, poczynając od tego, co na powierzchni, do tego, co ukryte starannie pod kocem. W pracy nad sobą nie chodzi również o to, co my sobie myślimy, że zrobiliśmy (puściliśmy), ale o to, co czujemy w ciele, głęboko w sobie, bo głęboko znaczy w duszy.
Po uwolnieniu energetycznym przyszyć i związanych z nimi ślubów, zobowiązań, przysiąg, najśmieszniejszy moment naszej wspólnej pracy pojawił się przy uwalnianiu głowy z całych połaci i myślokształów, siatek: jej własnych, rodowych, rodzinnych. Umysł skakał po tych siatko-ramach, ale to, co wylało się z ciał subtelnych i meridianów, miało iście diaboliczny wymiar, bo smolisty. Na moje pytanie: „Czy możesz opisać odczucia dotyczące energii, które wychodzą z ciebie?”, nie tylko dziewczyna opisała dokładnie, co się dzieje, ale nawet zebrało ją na wymioty. Dążymy do biologiczno-fizycznych reakcji organizmu, bo wszystko jest ze sobą połączone. Dodałem: „Smoła przypomina zastój, niskie energie, jest lepka, ma ona charakter stłumionej złości, cierpienia, żalu, smutku, który zbierany był od pokoleń. Co ciekawe, wraz z tym, jak robi się miejsce w twoich ciałach subtelnych, komórkach, pojawiło się ziarno, kod (esencja wzorca), które brzmi: „Jak mam pusto, to znaczy że mogę przyjąć kolejne smutki, karmę, cierpienie”. Dziewczyna wyprostowała już swoje ciało, bo chwilę wcześniej była wsparta o kolana, i odpowiedziała: „No oczywiście, przecież babcia mówiła, że zawsze w nas jest miejsce na kawałek cudzego krzyża” i zaczęła się głośno śmiać. Śmiech i reakcja były wynikiem uświadomienia. Zgodnie z tym, co powiedział Carl Gustav Jung: „Dopóki nie uczynisz nieświadomego – świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem”. Energia jej aury, ciał subtelnych, czakr mogła w końcu się zaleczyć i domknąć; mogła wrócić do swojej wibracji, która została zmieniona przez wzorce i karmę rodową, jaką przyjęła.
Wiele różnych wzorców, przekonań może przybierać formę np. kajdan, sztyletów, ciężarów, wzorów, znaków, którymi ciała subtelne mogą być lub są spętane. Dlatego często proszę – podczas wysyłania analiz energetycznych i podawaniu tam ćwiczeń – aby spróbować właśnie w taki sposób opisać swoje wrażenia subtelne, ucząc się w ten sposób kontaktu z ciałem i tym, co w nas samych.
Kiedy zbliżaliśmy się do końca naszej całodniowej pracy, powiedziałem: „Pchnij teraz w myślach byłego partnera do wody”. Dziewczyna uczyniła to bez wahania, nie było zmrożeń, zatrzymań, blokad, ciało nie miało oporów. Zapytałem: „Co widzisz, jak sobie tak pływa w tej wodzie?”, odpowiedziała: „On się śmieje”, dodałem: „To puść te linki ze swoich rąk do niego”. Po chwili odparła: „Odpłynął razem ze swoim piekielnym śmiechem”. Poszliśmy na most, przejeżdżało tam wiele samochodów i poprosiłem o otwarcie gardła. Dziewczyna krzyknęła: „STOP, DOŚĆ, KONIEC, TO NOWY POCZĄTEK”. I kiedy to robiła, dotąd zawsze ściśnięty brzuch, a teraz otwarty, dodawał jej sił.
Podsumowanie
Problem gry „ofiara-kat” skupia się bardzo często na ofiarach, nie mówi prawie nigdy o katach. A co takiego nakręca katów? Przede wszystkim, kat do życia, do oddychania, potrzebuje kogoś, nad kim może sprawować kontrolę, na kim może się wyżyć. Dzięki temu dowartościowuje się, nikt mu się nie przeciwstawi, nie powie złego słowa, ma stałe ujście dla swoich niekontrolowanych emocji, w końcu „to on jest panem”. Ofiara z kolei, żeby uniknąć koszmaru, sprawia wrażenie potulnej, instynkt podpowiada jej, że zaraz coś się stanie i na tym etapie sama inicjuje kłótnię, żeby już mieć wszystko „za sobą”. Gwałt, przemoc, kłótnia, szantaż i napięcie ulatuje. Ofiary bardzo często nie wiedzą „za co” i „po co”, ta niemoc wpływu na własną przestrzeń, na własny sposób wyrażania, jest najgorsza, to ona podtrzymuje bezsilność i niemoc, zamknięcie. Po owocach zła przychodzi piękna wiosna, kat, agresor, szantażysta, odczuwa poczucie winy, stara się wynagrodzić „całe wyrządzone zło”, mówi o swojej miłości, oddaniu, poświęceniu, szczerych chęciach. Kat nie pamięta, co stało się wczoraj, co powiedział przedwczoraj. Kat i ofiara to tak naprawdę dwie ofiary w jednym polu. Zachowują się „po wszystkim” tak, jakby nic złego się nie stało. Do następnego dnia.
Wspierałem kiedyś osobę mieszkającą na emigracji. Na swoich barkach – jak sama mówiła – trzymała cały dom, dzieci, dalszą rodzinę. Wszystkich motywowała, inspirowała, opiekowała się nimi. Zapytałem: „Co zostaje dla Ciebie?”, „Co by się stało, gdybyś pozwoliła dzieciom ponosić konsekwencje ich własnych czynów i więcej od nich wymagała?”. Moje luźno rzucone słowa zostały potraktowane jako atak na cały system bycia, wartości, który został wyuczony przez wiele pokoleń, bo program rodu brzmiał: „Kobieta ma służyć”. Gdy jednak krok za krokiem pokazywałem nowe sposoby radzenia sobie z pewnymi rzeczami, wydarzeniami, jej system wewnętrzny przestał traktować zmiany i pracę nad sobą jako atak na siebie, a odebrał go jako udoskonalanie swoich umiejętności. Podświadomość jednak podtrzymywała wyniszczający sposób działania, ponieważ krył się za nim zysk – mimo ukrycia go za stałym narzekaniem. Tym zyskiem było dobre słowo, ciepło, jakie otrzymywała, i poczucie bycia potrzebną dla tych, którymi się zajmowała. Jej wyrzeczenia, branie wszystkiego na swoje barki pozwalało jej poczuć się osobą ważną i niezastąpioną. Nie ma nic złego w pomaganiu, wspieraniu, ale tutaj miało to charakter wyniszczający i przekraczający wszelkie granice. Takie sposoby działań często wynikają z wpływu rodziców. Tym razem było podobnie, gdyż to mama mówiła: „Do niczego nie jesteś potrzebna”, „Nie ma z ciebie żadnego pożytku”, „O nic nie dbasz” i wszystkie te mantrowane słowa wzmacniało działanie odsuwające od ciepła rodziców, ale to ciepło z kolei wracało, gdy ona sama angażowała się w sprawy domu, pomagała, wspierała, wysłuchiwała problemów matki. Zrozumienie tego mechanizmu i uświadomienie uwolniło presję starego nawykowego działania.
To przejście z punktu „A”, czyli obrony swojego sposobu postrzegania i działań – mimo intencji do zmian, bo same słowa, że chcemy coś uwolnić wcale nie oznaczają, że na każdym poziomie dajemy na to zgodę – do punktu „B”, który brzmiał: „Mam ciepło i wartość w sobie bez względu na to, co robię i ile daję”, „Jestem odpowiedzialna tylko za siebie i jest mi z tym dobrze” zajmuje nieraz trochę czasu, ponieważ postawy, kody były odciskane i potęgowane przez prawie całe życie, wraz z mieszaniem się emocji ciepła z odrzuceniem. Podczas pracy nad sobą nigdy nie wolno się poddawać, nawet kiedy mózg, ciało i wszystkie zdarzenia dookoła dosłownie odciągają nas od tego, co ważne. Zmiana wymaga podjęcia decyzji i chęci rezygnacji z pewnych zysków, jakie dawała nam stara sytuacja, bo zawsze istnieje bardziej wartościowy sposób radzenia sobie, postrzegania. Trzeba jednak dać sobie możliwość i mimo zmian nastrojów, oceny, racjonalizacji – robić krok za krokiem, uczyć się pracy nad sobą i pozwolić się sobie poznać.
PS
Kilka tygodni później mąż klientki wyprowadził się z domu, a pół roku później poznała nowego, ciepłego partnera.
Nikodem Marszałek