Home Życie i inspiracja Strach przed miłością i wizyta u mistrza – opowiadanie

Strach przed miłością i wizyta u mistrza – opowiadanie

by admin

Był sobie chłopak o dźwięcznym imieniu Fryderyk. Jak wielu w jego wieku, żył szybko, nie słuchał swojego ciała, które mówiło: „Odpocznij, weź oddech, zastanów się nad swoim życiem”. Niestety, żadne słowa, sytuacje, emocje, choroby nie pomagały – on dalej brnął w przepaść. A może już nie brnął, a jedynie tak mu się wydawało, bo stale spadał coraz głębiej. Fryderyk nie chciał robić tego, co robił, nie chciał być tam, gdzie był, ale nadal – jak ślepy, głuchy, nawiedzony – robił, co robił.

Dzień pierwszy
Pewnego jednak razu Fryderyk usłyszał o mędrcu pomagającym w niecodzienny sposób rozwiązywać różne dziwne konflikty i sytuacje życiowe. Zachęcony pozytywnymi opiniami, możliwością przeżycia mistycznej przygody, czegoś, co wykracza poza codzienny, szary żywot, pojechał do niego, nawet nie umówiwszy się wcześniej na wizytę.

Mędrzec pooglądał chłopaka, wysłuchał jego historii i odpowiedział prosto:
– Prześpij się dzisiaj pod gołym niebem. Weź tylko koc i poduszkę. Fryderykowi zadanie bardzo się spodobało, nie widział w tym nic trudnego. Zasypiając, spostrzegł, że nikt i nic go nie otacza, dookoła jest ciemno i pusto, a jedyne światło pochodzi z blasku gwiazd. Młodzieniec nie wiedział, czy to wpływ mędrca i jego przenikliwego wzroku, czy oddziaływanie magicznego otoczenia natury, ale jakoś pełniej i lepiej odczuwał śpiew świerszczy, szum wiatru, a nawet zupełnie przestał myśleć o swoim życiu. Poczuł się w końcu zrelaksowany, jakby świat, w którym żył dotychczas, przestał istnieć.

Rano, cały obolały i zziębnięty, wstał z kamiennego posłania. Pełen wiary w moc mędrca powędrował na śniadanie u jego boku. Mistrz nie pozwolił mu mówić, a jedynie w ciszy spożywać posiłek. Po krótkiej chwili, nadal bez słowa, ruszyli w stronę wody. Mistrz wziął duży kamień, przyłożył go do brzucha i serca Fryderyka i obwiązał go linami. Fryderyk ugiął się lekko pod ciężarem kamienia, ale pomyślał zaraz: „To prawdziwy mistrz, wie, z czym przyszedłem do niego i nawet wie, gdzie mnie boli, mimo że nic mu nie powiedziałem”. Mistrz poprosił chłopca, żeby ten wszedł do wody, przynajmniej do pasa. Niestety, kiedy Fryderyk pewnie wykonał to polecenie, okazało się, że woda sięga mu aż do gardła, a ponieważ nie umiał pływać, zaczął bać się o swoje życie. Jednak gdzieś głęboko w sobie chłopak ufał mistrzowi, dlatego wolał balansować, stojąc na nierównym, mulistym podłożu, niż sprzeciwić się czy odmówić wykonania ćwiczenia. Ciężki kamień w wodzie zmienił trochę swoją wagę, ale przypięty do ciała nie pomagał, bo silne fale, rozbudzone podmuchem wiatru, utrudniały utrzymanie jakiejkolwiek stabilności, a tym samym wykonanie zadania.

Mistrz w końcu krzyknął do chłopaka:
– Idź dalej! Wejdź głębiej!
Przestraszony Fryderyk odparł:
– Nie mogę, dziękuję za wiarę we mnie, ale mam kamień na sobie, przestaję czuć dno, nie potrafię pływać.
Mistrz dodał:
– To czemu nosisz ten kamień w sercu, mimo że stoisz zanurzony do gardła w miłości?
Analityczny umysł Fryderyka doszukiwał się w ostatnim zdaniu ukrytych wskazówek, metafor, głębokiej myśli mistrza. Nic jednak nie znalazł. Fale były coraz mocniejsze, chmury zasłoniły niebo, zbliżało się już późne popołudnie. Fryderyk pomyślał sobie: „A gdybym tak przeciął więzy i zrzucił kamień na dno? Mistrz tego nie zobaczy, woda przykryje wszystko. Ech, nie, nigdy nikogo nie oszukałem. Ten kamień przez swój ciężar trzyma mnie w miejscu!”.
Mistrz znowu krzyknął:
– Jak się tam czujesz?
– Nie najgorzej – odparł Fryderyk.
Przecież nie zdradzi mistrzowi swojego zmęczenia i nie pokaże swojej słabości. „Nie wypada, tego nie uczyli w domu; co by zresztą koledzy powiedzieli? – myślał sobie”.
Mistrz zapytał:
– Ile jeszcze masz siły, żeby walczyć i to dźwigać?
Fryderyk poczuł się tak, jakby coś go uderzyło. Od tego pytania nie mógł uciec. Zacisnął więc zęby i odwrócił się w stronę mistrza, próbując wejść w stan medytacji. Wiedział, że po coś to wszystko się dzieje – przyleciał do mistrza przez cały kraj, bo marzył o powrocie do życia na otwartym sercu, do miłości, którą kiedyś czuł, a która przez różne perypetie miłosne, życiowe zamknęła mu szczelnie serce. W końcu, po kilku godzinach walki, zmęczony Fryderyk, trzymając zawieszony kamień, wrócił na brzeg.
Mistrz znów zapytał:
– Jak się czujesz?
– Czy nie widzisz? – odpowiedział Fryderyk, lekko sfrustrowany.
Mistrz kontynuował zadawanie pytań:
– Jak możesz pełniej czuć ludzi, świat i siebie, jeśli nosisz kamień w sercu. Napisz na tym kamieniu kredą imiona wszystkich twoich partnerek, ukochanych, czyli tych, do których poczułeś miłość lub na których ci zależało, bez względu na to, czy był to związek, czy nie i połóż kamień obok miejsca, w którym będziesz spał.

Fryderyk posłuchał mistrza i w końcu odczepił od siebie kamień. Kładąc się jak dziecko, do śpiwora, oprócz ulgi poczuł, jak z jego mięśni uwalnia się zmęczenie. Ale oprócz drgań zmęczonych mięśni zaczął odczuwać skumulowane w różnych częściach ciałach emocje – w udach była niechęć do wchodzenia w nowe, w biodrach strach przed seksualnością; barki nosiły ciężar rodziców; na plecach było coś, co go trzymało w miejscu; stopy wydawały się oblane betonem i przypięte łańcuchem do dawnego nauczyciela. Fryderyk nie wiedział, czy to wszystko jest prawdziwe, ale gdy w myślach odczepiał i zdejmował z siebie to, co widział, jednocześnie rozbijał blokady, jego ciało reagowało, głębiej oddychał, czuł się lżej i lepiej. Po godzinie energetycznej pracy Fryderyk zasnął, a samo łóżko wydało mu się czymś naturalnym, normalnym i przede wszystkim stabilnym. W końcu nie musiał dźwigać niczego na sobie, z niczym walczyć. Teraz były tylko gwiazdy, szum wiatru i spokój.

Dzień drugi
Następnego dnia Fryderyk, przygotowany do ponownego zmierzenia się z kamieniem, przytwierdził go od razu do ciała i ruszył na śniadanie u boku mistrza. Ten popatrzał na niego i powiedział:
– A kto kazał ci taszczyć ten kamień na śniadanie? Ale skoro już go masz przy sobie – stwierdził po chwili mistrz – to przeczytaj przed śniadaniem imiona, jakie zapisałeś.

Fryderyk był człowiekiem, który nie kochał zbyt wiele osób, ale gdy już kogoś pokochał, to całym sercem, dlatego jego mózg cały czas blokował miłość w sercu. Fryderyk bał się, że tym razem ból, rozstanie, porzucenie, będą zbyt silne dla niego i niebezpieczne dla życia – tak zresztą powiedzieli mu lekarze. Po tym, jak Fryderyk przeczytał imiona, mistrz przyniósł duży, dziesięciokilowy młot. Fryderyk wiedział już, co ma zrobić – wyszarpał młot z rąk mistrza i uderzył nim z całej siły w kamień. Niestety, kamień tylko lekko się skruszył. Mistrz uśmiechnął się i podał Fryderykowi dłuto i młotek, mówiąc:
– Przyłóż dłuto do pierwszej litery imienia twojej największej miłości i uderz w nie parę razy z całej siły. Przyłóż dłuto do ostatniej litery i zrób to samo.
Fryderyk, pełen krzepy, bił z całych sił, aż w końcu odłamał kawałek kamienia, na którym widniało imię.
Mistrz zapytał:
– Co chcesz z tym zrobić?
– No jak to co? – odparł Fryderyk. – Rzucę do wody i poczuję ulgę.
– Czy aby na pewno? – odrzekł mistrz. – Czy ten kawałek nie jest częścią tego kamienia i jego historii?
– To mam wsadzić odłamek z powrotem? – zapytał zirytowany Fryderyk.
– Spróbuj poczuć, po co robisz to, co robisz – doradził mistrz.
– No chcę, a wręcz pragnę kochać. Tak długo czułem miłość, serce, przepływ energii; tak dobrze się czułem. A ostatnio czuję jedynie pustkę, smutek i dopiero w tej niepewnej postawie przychodzi myśl, że mógłbym pokochać i być pokochany. Ostatnio spotkałem partnerkę, ale i tak blokuję przy niej swoje serce, zamykam je wręcz, bo się boję, szalenie się boję! – wykrzyknął Fryderyk przez łzy.
Mistrz powiedział:
– Wejdź do wody, stań tam, gdzie wczoraj zmagałeś się z falami i głębokością i poddaj się temu, co tam się stanie.
Krok po kroku Fryderyk zanurzał się coraz głębiej. Doszedł w końcu do punktu, w którym woda sięgała mu do brody. Czuł się inaczej niż wczoraj, jakoś lżej, trochę pewniej, a przede wszystkim silniej. Przypomniał sobie nagle słowa mistrza, że przecież woda, która go otacza, jest jak miłość i nie chodzi o to, żeby cokolwiek niszczyć czy wypierać – jak to zrobił, uderzając młotem w kamień. Nagle Fryderyk – jakby rażony błyskawicą, a raczej olśnieniem – wrócił na brzeg.
– Mistrzu! – wykrzyknął. – Chcę wziąć ten kamień ze sobą.
– Śmiało – powiedział mistrz.
Fryderyk wziął ciężki kamień i wrzucił go do wody, w miejsce, w którym wczoraj zmagał się z tonią, po czym dziwnie zadowolony i dumny z siebie stanął na kamieniu.
Mistrz uśmiechnął się szerzej i krzyknął:
– Co teraz widzisz?.
– Widzę więcej, mistrzu, dużo więcej i woda sięga mi tylko do pępka.
– To stój teraz tam. Połóż dłonie na sercu i przyjmij wszystkie swoje partnerki, miłość, związki. Pokłoń im się w głowie i podziękuj za wszystko, co ci dały, co dostałeś, czego się nauczyłeś o sobie. Niech woda obmyje kredę z twojego kamienia.
– Tak jest – odparł chłopak.
Po kilkudziesięciu minutach Fryderyk po raz pierwszy zanurzył się pod wodę, podniósł kamień i wziął go ze sobą. Mistrz tylko pilnie obserwował. Fryderyk postawił kamień w najpiękniejszym miejscu, jakie znalazł w okolicy. Usiadł naprzeciwko niego, dotknął go i powiedział:
– Dziękuję za wszystko.
Odwracając się tyłem do miejsca pamięci, jakie stworzył, skierował się znów do mistrza, będąc już zupełnie innym człowiekiem.
Chłopak długo siedział obok mistrza, spożywając kolację. Jedli hummus, sałatkę i wiele pomidorów, bo mistrz je uwielbiał. W końcu mistrz powiedział:
– Jeśli życie to podróż, to każdy z nas niesie ze sobą plecak. Jedni mają większy, drudzy mniejszy. Na początku wydaje nam się, że nie ma żadnego plecaka, żadnej torby. Ale plecak to twoja karma, wzorce, to twoja podświadomość i wszystko, z czym się urodziłeś, bo wziąłeś reakcje zachowań, karmę, choroby po swoich przodkach. Podczas życia plecaki niektórych z nas powiększają się i zmniejszają dopiero, kiedy pracujemy nad sobą. Wyobraź sobie więc, że w tym punkcie, w którym jesteś teraz, twój plecak zrobił się dużo mniejszy. Czy teraz z tym plecaczkiem możesz iść przez życie łatwiej? A jeśli jest lżej, to czemu stary bagaż, to jest przeszłość, cały czas przypominał ci o ciężarze, zamiast o zdobytej mądrości, roztropności, świadomości? Prześpij się z tym. Podczas snu wszystko się ułoży.

Fryderyk próbował zasnąć pod gołym niebem, ale wydarzenia ostatnich dwóch dni kotłowały mu się w głowie. Fale, wiatr, walka o utrzymanie stabilności, strach przed wodą, strach przed miłością, ciemne niebo, ciężki kamień; oddanie hołdu swojej przeszłości, scalenie swoich energii. I tak walczył kilka godzin z myślami, bólem i ogromnym zmęczeniem ciała, aż w końcu poczuł smutek i żal. Żal za to, że kiedy bardzo kochał, jego plecak był duży, czuł jego ciężar, który wpływał na jego zachowanie, a nawet na zachowanie jego partnerek. Smutek z kolei wynikał z tego, że kiedy wszystko wydawało się proste, wspaniałe, piękne i otwarte, nagle się kończyło. Wiedział, skąd to uczucie pochodzi i dlaczego jego podświadomość je stale materializuje w tych samych cyklach, bo rozmawiał o tym wcześniej z mistrzem. To była pamięć straty braciszka i pamięć straty dzieci dziadków – nieopłakana, wyklęta, zapomniana. Rano, podczas ćwiczeń, uzdrowił te emocje, teraz natomiast, w swoich łzach, dopuścił kolejną warstwę zabitej wcześniej wrażliwości i czułości, co oczywiście przekładało się na uwolnioną kreatywność, seksualność i twórczość. Fryderyk w pewnym momencie życia pokochał samotność – stała się ona nim, a on nią. „Ale gdyby – tak sobie pomyślał – nie urodził się człowiekiem, a stworzony został z mocy, może te więzi biologiczne, psychiczne, chemiczne nie zmuszałyby go na poziomie pierwotnym do łączenia się z kimkolwiek? Ale czy to myślenie jest poprawne? – pytał”. Wiedział, że ma duże serce, wiele miłości, ale też – jak wszyscy – miał wiele strachu przed nowym, nosił w sobie ból pozostawienia, samotności, niespełnienia. Mistrz powiedział mu: „Nie kontroluj, nie ustalaj, nie nakierowuj – puść”. „Jak to zrobić – pomyślał Fryderyk – jeśli serce to jedno, a umysł to drugie?” W końcu zasnął, bo wiedział, że dzisiaj dopiero zrobił pierwszy ważny krok ku nowemu.

Ostatni dzień
Rano Fryderyk nie pamiętał snów – całą noc spał jak zabity – ale podchodząc do mistrza, ukłonił mu się nisko, co było dla niego nowe. Odczuwał spokój, wdzięczność i dziwną lekkość, no może poza nieznacznym bólem serca.
Mistrz bez zawahania powiedział:
– Między umysłem, a sercem jest jeszcze mózg. Umysł sobie dużo myśli, sporo wyobraża, wszędzie go pełno, skacze od impulsu. Zaś mózg automatyczny jest jak mędrzec, starzec, często koślawy, ale od strony biologicznej, pierwotnej skupiony na twoim przetrwaniu – zrobi wszystko, żebyś przeżył. A na jakiej zasadzie działa, skąd ma programy reakcyjne w sobie? Od twoich rodziców, ich rodziców i wielu pokoleń wstecz – korzenie ma bardzo głębokie, wręcz pierwotne. Każda twoja rozłąka, odrzucenie, pozostawienie, upadek zostawiły ślad w tobie, przysporzyły cierpienia, smutku, rozpaczy, bólu i żalu, nawet doprowadziły do złości czy nienawiści. Każda z tych emocji była reakcją ciała. Pomnóż sobie swoje emocje z sytuacjami, jakie mogli przeżyć twoi przodkowie – kula napięcia i stresu rośnie, a dla życia może być niebezpieczna, więc mózg szuka rozwiązania. U niektórych serce się zamyka, inni uciekają od relacji, dewaluują miłość, boją się otworzyć lub marginalizują uczucie, spłycają je do najprostszych form. Twój mózg znalazł rozwiązanie w postaci przedłużającej się depresji, zmiany odczuć i percepcji rzeczywistości. A twoje serce? Twoje serce nadal jest w tobie, już nie takie samo jak wcześniej, ale prawdopodobnie silniejsze niż kiedyś. Zresztą zawsze wiesz, czy z kimś chcesz być i możesz go pokochać, czy jednak nie, nic z tego. Nic na siłę. Kiedy jesteś z kimś, zacznij od małych rzeczy, sypialnię otwieraj powoli. Ugotuj coś dla kogoś z miłością własną, popatrz łagodnie, dotknij ciepło, sprezentuj coś wartościowego, porozmawiaj o swoich uczuciach, strachu, bądź szczery i przede wszystkim akceptuj, pozwalaj, nie przekraczaj cudzej granicy ani tempa, szanuj. Daj czas miłości, skupiaj się na tym, co dobre, pozytywne, piękne – miłość przyjdzie, kiedy ma przyjść, mózg też poczuje się bezpiecznie i w końcu serce się otworzy, energia przepłynie. Dobrze, że przyjechałeś, bo jeszcze trochę, a twoje wzorce podświadome, obawy utkałyby zbroję i praca nad rozbrojeniem trwałaby dłużej. Miłość potrafi być, a raczej miłość jest zaskakująca. Miłość potrafi budować się powoli, kiedy dajemy jej miejsce, strużka po strużce, kropla po kropli. Ty wymagasz miłości od pierwszego wejrzenia; na to ci mózg nie pozwoli, nie na bazie przeżytych doświadczeń, chyba że znowu jakiś nieuzdrowiony wzorzec, aktywna karma, urok wykonają swoje zadanie. Byłeś odważny, przyjeżdżając tu, bo ludzie się boją, boją nieznanego, a przez taką postawę zbroja w nich rośnie z dnia na dzień i później wymagają w ciągu kilku chwil rozbrojenia, a tak to nie działa – strach blokuje, trzeba okiełznać lęk, tak jak zrobiła to woda w twoim przypadku.
– Mistrzu – odezwał się na to Fryderyk. – Ale skąd mam wiedzieć, czy moje serce się otworzy w pełni, zjednoczy z umysłem, czy mój mózg dopuści? Zawsze kochałem po jednym wejrzeniu w oczy, wszystko było prostsze, łatwiejsze i szybsze! Czy to oznacza, że mam przed sobą niewłaściwe partnerki? Czy to może kwestia braku karmy, podświadomości i mojej większej dorosłości?
Mistrz odparł:
– Ble, ble, ble… ble, ble, ble… bla, bla, bla. Ostatnie dwa dni nosiłeś kamień, nie był to kamień miłości, był to twój kamień rozpaczy, poczucia niezasługiwania na miłość, na dobro, na szacunek, próba odrzucenia wszystkiego, co cię spotkało w życiu. Dużo w tym wszystkim było poświęcenia, ciężaru, oddzielenia od bliskich; tyle łez, nieprzespanych nocy, pustki. Uciekłeś w alkohol, przemęczenie w pracy; zwątpiłeś w świat, a przede wszystkim w siebie samego. Mózg skojarzył symbolicznie miłość osobową z bólem płynącym z rozdzielenia. Teraz, za każdym razem jak wchodzisz na kładkę zwaną „miłość do kogoś”, pojawia się znak ostrzegawczy. Bądź świadomy tej kładki, tego ostrzeżenia i daj sobie czas. Jednak pozwól sobie kochać, niech miłość sobie jest, nawet jeśli tylko jedną bramę serca otwarłeś. W twoich słowach pobrzmiewa próba kontroli, przeciwdziałania przyszłości. Ale przecież tym zajmuje się twój mózg, po co ty sam jeszcze z poziomu świadomości zarzucasz siatkę? Czy jeśli z kimś jesteś, to nie jest to z jakiegoś powodu? A jeśli jesteś teraz ze sobą i sobie poświęcasz większość czasu, czy to nie jest stan, którego potrzebujesz?
– Mistrzu, odpowiadasz wymijająco – stwierdził Fryderyk.
Mistrz odrzekł:
– Tak rozmawia umysł, który boi się wejść do serca. Pomówmy sercem.
– Jak? Nie potrafię – odparł zaciekawiony Fryderyk.

W głąb serca
– Nie masz podświadomości, a więc wolny też jesteś od nieświadomości, ego, twoja świadomość rozciąga się od ziemi aż po kosmos. Co słyszysz w swoich uszach, gdy zamykasz oczy? – zapytał mistrz.
– Nic, czuję ciało, wdech i wydech, tlen wchodzi i wychodzi.
– A gdzie twoje serce?
– Na środku klatki piersiowej, ale czuję, jakby roztaczało się wokół całego mojego ciała i było duże, szerokie – odpowiedział Fryderyk.
– Jeśli czujesz w sercu ciepło, to zejdź umysłem do serca, wejdź do serca. Kiedy zejdziesz do niego, opisz, jak widzisz i odbierasz świat.
Fryderyk zamknął oczy, skupił się ponownie na wdechu i wydechu, poczuł, jak otwiera mu się głowa i rozgrzewa serce i powiedział:
– Mam takie odczucie, mistrzu, że ja chyba wszystkiego próbuję na siłę: kochać, mieć miłość, dawać miłość i nawet wymagać tej miłości. Dziwne odczucie.
– Miałeś więc kamień w sercu, który był rozwiązaniem mózgu, żebyś więcej nie robił nic na siłę. Ale teraz blokady już nie ma; uczciłeś swoje byłe partnerki, czujesz miłość do najważniejszej dla mężczyzny kobiety – mamy. Potrafisz kochać bezwarunkowo. To przekuj teraz tę bańkę, jaką masz wokół serca. Już w drugi dzień pracowałeś energetycznie i duchowo, kiedy leżałeś pod gołym niebem.
– Wiedziałem, że mnie obserwujesz, mistrzu – powiedział Fryderyk. A po krótkiej chwili wydusił szeptem: – Mistrzu, nie mogę tego uczynić. Gdybym uwolnił tę bańkę, rozbił ją, to wszystko by się zawaliło wokół mnie.
– Każdy ma jakieś bańki w sercu, nie tylko pieńki, waty, metale, drzwi, kłody, zimno czy lód. Dotknij więc sobie tej bańki ręką w wyobraźni i poczuj ją w pełni.
– Dotknąłem i nie podoba mi się to, co poczułem. Jakby program tej blokady brzmiał: „Tylko równi mogą mieć moje serce i tylko podobne istoty mogę kochać”.
– Innymi słowy stworzyłeś w sercu sejf, a ten kod jest kluczem, pewną kombinacją, która zmusza twoje ciało, serce do pewnego działania – drgania, reagowania.
– Mistrzu, ale chyba kiedyś już nad tym pracowałem – dodał Fryderyk.
– Teraz przy mnie jesteś nagi i gotowy uwolnić głębszą warstwę, pozwalasz sobie doświadczyć miłości bardziej, głębiej, czy po prostu pełniej.
– Nie czuję się gotowy – stwierdził Fryderyk. – Boję się, to jakoś mnie chroni. OK, mistrzu, rozumiem, że przemawia przeze mnie strach, który sprawia, że nie chcę uciekać. Ale jeśli sobie to uświadomiłem, to znaczy, że na jakimś poziomie jestem gotowy przekroczyć nieznane i obudzić pierwotne – tak, jak uczysz. Mam wrażenie, że jak to puszczę, to miłość zaleje świat, że miłość jest jak strumień niepohamowanej energii.
– Jesteś więc gotowy, nie ma tu już pracy dla mnie. Działaj – odparł mistrz.

Fryderyk zaczął swoje uwolnienie:
– Dotykam serca i tego sejfu w nim. Rozpuszczam swoją mocą własną te bańki, klatki, sejf. Miłość jest łagodna, ciągle uczę się miłości do siebie, do świata, do innych. Wyciągam klucze ze swojego ciała i wycofuję te z nich, które rozdałem innym do swojego serca. Wycofuję kod, program, który brzmiał: „Ci, którzy tego klucza nie mają, nie mogą mnie pokochać, ani ja ich nie mogę pokochać, bo są niegodni”. Pozwalam temu wzorcowi i tym kluczom rozpuścić się. Wybaczam sobie to wartościowanie, bo to epoka dawnego mnie. Mistrzu, rozumiem, przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść; miłość nigdy nie miała przeciwieństwa.
Mistrz odparł:
– Wróć do stanu medytacji, zostaw informacje na potem. Jesteś wysoko, masz obudzony kontakt ze swoją duszą. Dotarłeś tutaj, więc dotknij tej ściany, tej bańki i ją rozpuszczaj dalej. Macie ją, ty i twoja dusza.
– Tak jest, cały ten żelbeton, myślenie, że nigdy nie otworzę w pełni serca pierwotnego, jakie miałem razem z moją duszą na początku czasu – bo wszystko, co stało się później, doprowadziło do rozpaczy, bólu, płaczu i nienawiści, czyli podzielenia serca, do podziału na wolno – nie wolno, niebo – piekło – zwalniam z siebie i swojej duszy, z naszych ciał subtelnych. Każda moja część, jaźń leczy teraz swoje serce i je odzyskuje. Mistrzu, słyszę siebie, to piękne uczucie.
– Zawsze tak się dzieje, kiedy serce się budzi – powiedział mistrz.
– Czuję serce pełniej, jakoś jaśniej, cieplej – stwierdził Fryderyk.
– Zaakceptuj smutek, jaki płynął z rozdzielenia od swoich bliskich, przez liczne wcielenia, klęski, śmierć, zdrady – dodał mistrz.
– Już to robię. Widzę i czuję, że serce promieniuje, jest nieskończone, mądre i problem nie był w innych ludziach, partnerkach, karmie czy plecaku na moich plecach. Był we mnie; to ja nie rozumiałem, nie widziałem, byłem odgrodzony.
– Jedna ściana po jednej ścianie – wytłumaczył znów mistrz.
– Ja potrafię kochać, zawsze potrafiłem kochać nieoceniająco, prosto, a jednocześnie głęboko i – co ważniejsze – czuję się ze swoją miłością bezpieczny. Co tu się stało, mistrzu?! – dopytywał Fryderyk. – Czuję spokój i wdzięczność. Jak patrzę w przeszłość, to widzę, że tak się bałem, że ktoś mnie skrzywdzi, a raczej uszkodzi serce, zabierze miłość i zostanę z niczym. A to zupełnie nie jest tak; to nasze reakcje, nasze odpowiedzi zmieniają wibracje serca. Przecież zawsze możemy mieć miłość, bo ona jest w nas. Czemu ją więc zamykamy, kiedy ktoś nam odmawia, odchodzi, krzywdzi? Bo wolimy czerpać siłę z bólu, cierpienia, upokorzenia? Bo czujemy niegodność, niezasługiwanie, pustkę? Bo nie czujemy zwrotu tej miłości?
– Przypomnij sobie kamień i kredę – podsunął mistrz.
– Faktycznie, kocham swoje poprzednie partnerki, jedne mocniej, drugiej słabiej, ale gdzieś w sercu jest dla nich miejsce. Nawet jeśli było ciężko i trudno, czuję do nich wdzięczność. Ach, rozumiem, po prostu pozwolić sercu być otwartym. Osoba odmawiająca, odrzucająca, uciekająca widocznie nie chce być w naszym sercu lub nie jest gotowa. Przy otwartym sercu rozróżnienie wychodzi poza umysł, mózg, podświadomość, a gdy kluczyka w sercu nie ma, brakuje filtra, więc mówimy o swobodzie, lekkości, przepływie, pozwalaniu. Tak wychodzimy poza strach, kładkę, bo ktoś nas skrzywdzi, więc serduszko zamknięte. Nie ma o tym mowy, bo serce cały czas jest w kontakcie z rzeczywistością, strach nam nie dyktuje warunków. To po co tak gloryfikujemy umysł? Bo umysł mamy, a serca to się uczymy? – upewniał się Fryderyk.
– Dużo sobie podsumowałeś – zauważył mistrz.
– Ludzie kradną energie seksualne, ale czy ktoś mówi o skradzionej miłości? – mówił dalej Fryderyk. – Nie ma czegoś takiego. Mówimy jedynie o skradzionym sercu. No i czy komuś udało się zamknąć miłość? Czuję się, jakbym odkrył najbanalniejsze z praw i czuję to zrozumienie całym sobą, jakby w samym rdzeniu.
– Uświadomiłeś sobie, bo w tobie jest mądrość. Puściłeś programy podświadome, twoje ciała subtelne się zharmonizowały, energia swobodnie przepływa. Jesteś mądrzejszy o zrozumienie na każdym poziomie, nie tylko w swojej głowie. Tak wygląda praca nad sobą.
– Mistrzu, to były najlepsze trzy dni mojego życia – podsumował Fryderyk.
– Najpierw zwerbalizowaliśmy fizycznie twoje problemy i mogłeś się z tym skonfrontować namacalnie, następnie zajęliśmy się twoim umysłem, postawami, energiami, a teraz twój wymiar duchowy, twoja kosmiczna świadomość. Prawdziwy mistrz wydobywa z człowieka jego wewnętrznego mistrza. Teraz daj sobie czas na ułożenie się tego wszystkiego. Odpoczywaj.
– Na początku – odparł Fryderyk – nie wiedziałem, że na tyle mnie stać i tyle siedzi we mnie. Przyjechałem smutny, zrezygnowany, nawet trochę pokpiwałem. Nie wiedziałem, że sam rozwój może być tak przyjemny i jednocześnie prosty, już nie wspominam o wielowymiarowości naszych emocji i wzorców. Nagle czułem, widziałem tyle wokół siebie, wszystko było takie realne. Naprawdę żyłem w szarym, zimnym świecie. Jesteś inspirujący, bo sama obecność przy tobie układa i leczy. Dziękuję!
– Jeden człowiek o otwartym sercu wpływa na tysiące w jego życiu. Ty dobiłeś do swojej granicy, do dna, ale teraz już będzie inaczej. Powodzenia.

I mistrz skierował się do swojego ogródka, gdzie dalej pielęgnował swoje pomidory.

Nikodem Marszałek
sierpień 2018

You may also like