Opracowanie jest dwukrotnie większe od poprzedniego (zapraszam do przeczytania pierwszej części), bo zawiera prawie 4 tysiące znaków (27 tysięcy znaków ze spacjami). Dlatego proponuję zrobić sobie herbatkę, soczek czy tam kawę. No i jedziemy.
David Hawkins’ skalibrował jego poziom świadomości na 1000- poziom awatara, ciężko pojąć jak miałby być istotą pokroju Lucyfera któremu raz się coś odmieniło na lepsze i upadł w innych wcieleniach.
Jednym ze skutków posiadania przez człowieka gadziego mózgu jest mechanizm zachowania energii, ponieważ ta stara część mózgu „ciągle uważa”, że ciału zarkaz zabraknie energii (nie będzie jedzenia, miejsca do spania, trzeba będzie uciekać). Dlatego człowiek zamiast skorzystać z ruchu, zrobić coś, zainwestować energię, zbadać, zobaczyć, przełącza się – robi to układ limbiczny – w stan „x”, „1”, reflexive, czyli człowiek zaczyna reagować na autopilocie. Ten system w ciele uwielbia wszelkiego rodzaju autorytety, guru, profesorów, ponieważ według niego te poszczególne jednostki zainwestowały już swój czas, energie, czyli poświęciły własne zasoby na zbadanie danego tematu, zagadnienia czy zdobycie terenu. To pozwala pozostałym jednostkom zachować własną energię. Niestety jest tutaj skutek, który powoduje podtrzymanie przedłużonego stanu reflexive w pozostałych jednostkach, a to przekłada się na działanie odruchowe, bezmyślne, pod częściową hipnozą. Dlatego musimy nauczyć się dosłownie „przełączać” na stan „2” lub „c”, od angielskiego słowa reflective, co oznacza ‘refleksyjny’ (powolny, racjonalny, myślowy). Działanie w stanie „x”, czyli szybkim, odruchowym, bezmyślnym nie przynosi często rozwiązania, ale unikamy wysiłku wszelkiego rodzaju. Kolejnym skutkiem gadziego mózgu jest mechanizm ulegania silniejszym jednostkom, autorytetom, pewnej wibracji energetycznej. Dzieje się tak przez wpływ melamu, który był noszony przez Anunnaków jak ubranie lub korona od której biło światło, silna wibracja. Tej wibracji ulegali nasi przodkowie, którym uginało się kolano i szyja. Wykorzystajmy system reflective.
Co Hawkins badał? Energie Chrystusa, czyli zbioru energetycznego, duszę Jezusa, która w Torze nazywa się Sandalfon, egregor Jezusa, skutek modlitw miliardów chrześcijan? Czy może sam jako „biały mistrz” wzmocnił innego „białego mistrza” i wszystko zostało w tym samym zbiorze (wspomniałem wcześniej o obiegu zamkniętym)? I kto to badał? Jego dusza czy on sam na poziomie subtelnym? O skali Hawkins’a napisałem w opracowaniu Konsumpcjonizm ezoteryczny – całuny, skale, strażnicy, Plejadianie, Akasza, cytuję:
„(…) A co z badaniem tego, co wychodzi poza zakres aparatu, instrumentu, badacza i ma formę niezrozumiałą dla świadomości, mózgu, ciała subtelnego? Skala to wibracje, to system założeń, czyli wchodzimy silnie w system przekonań danego człowieka. Leszek Żądło stworzył własną skalę ERD, która oznaczała Etap Rozwoju Duchowego. Znajdowała się w przedziale liczbowym od 0 do 36 i wynik 36 oznaczał oświecenie. Na forum cudownyportal w 2008 roku był taki chłopak, który zadał takie pytanie: „Jeśli Twoja skala oznacza złączenie świadomości z wyższym ja (nadświadomością), czyli oświecenie, to co się stanie, jeśli to wyższe ja stale się rozwija, wzrasta mu świadomość?”. W jednym pytaniu podważył sens takiego badania, bo cała skala opierała się o zasadę stałości i doskonałości wyższego ja. Kiedy jeszcze na tym samym forum zaczęliśmy pisać, że wyższe ja, czyli dusza ulega manipulacjom i siłom jeszcze wyższym od siebie, to się dopiero zaczęło! Były to ciekawe czasy, inspirujące, ale był to poziom dziecka, które jednak sprzeciwiło się ówczesnym autorytetom, szło pod prąd, bo coś w środku motywowało. Zadaniem każdego z nas jest niepoddawanie się różnym autorytetom, profesorom, mistrzom, jasnowidzom, guru – w tym również mnie. My mamy nauczyć się selekcjonować, inspirować, wybierać to, co potrzebujemy na dany moment, ale też słuchać tego, co walczy w nas z nową informacją. Patrzymy, czy walczy w nas wzorzec podświadomy, ślub, pieczęć, ego, strażnik czy to jednak głos intuicji. Odróżnić jedno od drugiego na początku nie jest łatwo, ale na tym właśnie polega samoświadomy rozwój.
Nie ma znaczenia, czy trzymamy wahadło w ręku, czy z ciała robimy antenę (odbiornik) – sama potrzeba zmierzenia i określenia jest cechą człowieka, który żyje w tych wymiarach. Nie raz obserwowałem, jak różne dusze inaczej podchodzą do tematu samej miłości (energii miłości). Dla jednych miała ona taką amplitudę, dla innych trochę inną; dla kogoś wyższą, dla innego niższą. To było tak, jakby ta siła, mądrość miała w sobie pewną delikatność i wszystko zależało od naszej własnej świadomości, gotowości. Zaskakuje mnie ciągle, że ludzie uwielbiają osoby, które tworzą skale i tak chętnie idą się mierzyć, badać, kalibrować lub Bóg wie, co jeszcze. Przecież to zawsze, ale to zawsze jest zamknięciem świadomości w astralu lub systemie przekonań danego człowieka i jego szkoły! I co się dzieje, kiedy ktoś bada lub cokolwiek innego mierzy w danej osobie, a tak naprawdę bada energetykę całunu, aktywnego wewnętrznego dziecka lub jest połączony z jakimś hologramem, klonem, a nie realną istotą lub, co gorsze, na jego odczyt wpływa jakiś byt, własna niechęć, zależność? Przecież to jest nagminne. W człowieku jest zakodowana informacja, typowo zresztą gadzia, że rozwój następuje tylko przez porównanie z kimś, czyli w odniesieniu do czegoś zewnętrznego. A my mamy być tylko (lub aż) lepsi niż byliśmy wczoraj, a nie awansować na drabinkach w jakiejś skali, schemacie, liczbie, szczebelkach i przekonaniach kolejnego oświeconego guru. Kto nam da gwarancję na prawdziwość danej skali? Kto? Ilość uczniów, którzy wytwarzają kolejny interaktywny egregor? No już przecież to przerabialiśmy w religiach. Zapamiętajmy. Każda skala zakłada wartość minimalną i maksymalną, a więc badający musi coś „wsadzić” na dół skali i na sam jej czubek. W tym momencie człowiek jako istota wielowymiarowa stawia sobie granicę, według której zaczyna istnieć, bo zwyczajnie przez porównanie postawił się w granicach skali. Co gorsze, człowiek uwierzył w prawdziwość danego badania/odczytu/skali, czyli własna moc kreacji została skierowana do budowania takiej rzeczywistości, a nie innej, czyli dana osoba współkreuje z twórcą danej skali, szkoły. A po co, przecież to tworzy już obciążenia i zależności.
Jeśli ktoś wierzy w daną skalę, miernik, zakres, liczbę, filozofię, szkołę (ja szkoły nazywam systemami przekonań), to ma do tego pełne prawo, bo nikomu nic do tego. Ale tworzenie z danej skali, zakresu czy własnego przekonania wykładni o rzeczywistości, przypomina tworzenie kolejnych wzorców archetypowych, sekt, które tworzą sztywne ramy. Dajmy w końcu polu kwantowemu coś do pracy! Jest taki kawał: „Ślepy i szczerbaty siedzą w więzieniu. Szczerbaty mówi do ślepego: Patrz, czy strażnik nie idzie, a ja przegryzę kraty!”. Dr Witkowski ciekawie pisał o badaniach w dziedzinie psychologii, które od ponad pięćdziesięciu lat przypominają raczej wypełnianie ankiet, a nie realne analizowanie zachowania i reakcji człowieka. To, na co najbardziej zwrócił uwagę, to mnożenie się kolejnych terminów psychologicznych i terapeutycznych, bo dany doktorant, naukowiec potrzebuje grantów, a tych nie otrzyma za stosowanie wiedzy już powszechnej, musi wymyślić swoje własne terminy, nazwy i zasady; mimo tego, że one zawsze opierają się na tych już odkrytych”.
Rudolf Steiner zrównał w swoich badaniach Jezusa i Lucyfera pisząc, że byli oni kiedyś braćmi, ale jeszcze przed „upadkiem” tego drugiego. W mojej pracy inaczej nazywam to zjawisko. Sandalfon i Lucyfer to istoty wydzielone ze Źródła w podobnym czasie, ich wyższe jaźnie kształtowały dusze archanielskie na podobnym drzewie dusz. Trudno mówić, że są z tej samej fali wydzielenia ze Źródła i na pewno nie są żadnymi braćmi, po prostu na tamtym etapie istnienia mieli podobny gatunek duszy, a ten z czasem się zmienia, bo dusza i wyższa jaźń z każdym wcieleniem i doświadczeniem rośnie, zmienia się jej masa duchowa.
W każdym razie smutno mi byłoby utracić kolejny autorytet duchowy, wierzyć że Jezus to annunak i potem patrzeć ludzi wychwalających Jezusa, jak na debili. Swoją drogą nawet new age’owskie ruch świadomościowe typu prepareforchange, welovemassmeditation, czy cobra z 2012blogspot traktują Jezusa/Sanandha jako mistrza wniebowstąpionego. Jeśli to co mówisz jest prawdą, to byłoby chyba przekręt wieczności, i tak samo sensowne jak opowiadanie się za PO/PiS myśląc że chcą zniszczyć opozycję, a tak naprawdę grają do jednej bramki.
Już w poprzedniej części wspomniałem, żeby Anunnaków nie traktować jako tych całkowicie złych, bo to jest tylko jedna strona medalu. Widać uruchomione kilka mechanizmów obronnych: wyparcie, racjonalizacja, a to są normalne i naturalne reakcje psychiki na informacje sprzeczne z systemem wierzeń, który ukształtował się w trakcie życia (i wielu wcieleń na tej planecie). W takim wypadku podświadomość kieruje ciało do ucieczki lub walki. Co jednak ciekawe, reakcja w ciele na informację sprzeczną nadal pozostaje bez zmian, czyli wcześniej czy później będziemy musieli skonfrontować się z własną emocją. I to też ważna informacja, nie z informacją, ale emocją.
Kiedy zaangażowano w politykę chłopa, którego interesowała ziemia do uprawy, w pewnym momencie dano mu iluzje wyboru i wpływu. Divide et impera! – zasada dziel i rządź jest znana w polityce od zawsze.
Szkoda, że nie mogę z tym nic zrobić, bo nie potrafię stworzyć rzeczywistości w której Jezus nie był annunakiem. Chyba jestem zbyt związany z tą czasoprzestrzenią.
Moje opracowania pozwalają uwolnić wiele programów, kodów, wzorców mitycznych, symbolicznych, rdzennych odciśniętych mocno w podświadomości zbiorowej i społecznej, ale też rodzinnej. Kiedy już odpadną główne przekonania religijne, różnych ścieżek, szkół, sekt większych i mniejszych aktywnych przez tysiąclecia na tej planecie, dochodzimy w pewnym momencie do zajmowania się sobą samym i tym, co nas dotyczy, nas dotyka, co od nas wychodzi. Patrzymy na swoje reakcje, chciejstwa, lęki i właśnie z nimi pracujemy, bo w ten sposób rozwijamy samych siebie, uczymy ponownie wierzyć sobie, ufać sobie. Niestety system polityczny, religie i wiele systemów filozoficznych stworzyło z człowieka uzależnionego niewolnika z syndromem ofiary. Człowiek dorasta, ale nadal jest dzieckiem. Przez to dziecko w nas samych, nauczyliśmy się idealizować inne istoty, byty, dusze czy nawet ludzi. Na całe szczęście praca nad sobą pozwala nam się oduczyć tego mechanizmu, bo wiemy, że każdy ma swoje mocne i słabe strony. Posiadać do drugiej istoty szacunek, akceptację to jedno, ale idealizować jednostkę i budować jej piedestał – to zawsze prowadzi do opłakanych skutków. Rozwój pozwala nam oduczyć się idealizowania kogokolwiek. Kiedy uwalniamy hierarchiczno-rytualne myślenie (wpływ gadziej części mózgu), uwalniamy dodatkowo wzorce współuzależnionego, to jako jednostki zaczynamy postrzegać w nowy sposób innych ludzi. Nie patrzymy w kategoriach dualnych: wyżej – niżej, lepszy – gorszy, starszy – młodszy, mądrzejszy – głupszy. Nasze ciało nie reaguje na to, ponieważ w swojej niezwykłości jesteśmy wystarczający do tego kim jesteśmy. Brzmi banalnie, ale dzięki tej postawie nie osądzamy innych, nie krytykujemy, nie poniżamy, nie umniejszamy, nie porównujemy. Możemy, jak w przypadku Hawkinsa, opisać sposób przeprowadzania badania, ale nie oceniamy człowieka. To jest szczególnie ważne, bo każda ocena mówi o oceniającym. Dlatego mówienie: ten jest dobry, ten jest zły, ten mówi prawdę, ten fałszuje – mówi o zachowaniu dziecka, które rywalizuje, nie czuje się pewnie, ma niski wizerunek własny, może mieć nieuwolnione wzorce ofiary. Po prostu nasze opiniowanie na temat innych ludzi wcale nie czyni innych bezpieczniejszymi, tylko wyłącza im ich własny aparat, kompas wewnętrzny oraz przełącza w system „x”, reflexive. Zaś my sami czujemy się bezpieczniej, bo nasz własny stworzony obraz rzeczywistości nie jest podważany, czyli nie trzeba nic zmieniać i konfrontować w sobie. Budowanie autorytetu na porównaniu i umniejszaniu innym – słabe to. Przez ten sposób działania i myślenia człowiek nie uczy się rozróżniania tylko bezgranicznego ufania innym, czyli znowu mechanizm zachowania własnej energii. Tylko pytanie: „Zachować energię tak naprawdę na co, jeśli wszystko w nas samych pozostaje bez zmian?”. Ten cały system reakcji naszego ciała, mózgu jest tak naprawdę najbardziej ordynarnym mechanizmem przetrwania, ale przetrwanie to jeszcze nie życie, któremu przewodzi stan reflective.
W sumie nie wiem czy ci wierzę czy nie wierzę z tym Jezusem, ale żałuję że to przeczytałem, że dotarła w ogóle do mnie taka informacja. Nie wiem, może zobaczę u …. co ona o Jezusie widzi, a do tego czasu nie będę miał zdania.
Na Ziemi – jako część rozwoju ludzkości – oddziałuje podświadomość zbiorowa, są archetypy, na naszą psychikę wpływa superego, które ma zapisane wzorce moralne, wartości, czyli mniej więcej: jak żyć w społeczeństwie. Oczywiście, że Jezus, Budda, wielu świętych, oświeconych nawet obecnie hinduscy awatarowie są traktowani jak bogowie, doskonali ludzie, którzy żyli lub żyją. To ważne dla rozwoju ludzkości, żeby ten „ideał” istniał, bo to „pcha” jednostki do stawania się doskonalszymi. Jednak na pewnym etapie poddawanie się temu zbiorowemu myśleniu nie jest potrzebne i jest przede wszystkim ograniczające w rozwoju, bo stawiamy nieznaną nam osobę, istotę, w pewnym sensie nawet mit, ponad siebie, swoje rozróżnienie. Tutaj zaczyna się przeskok, kiedy to kompas moralny, kompas zewnętrzny oparty na wskazówkach guru, mistrza, jasnowidza przechodzi na kompas wewnętrzny, na motor wewnętrzny. Tak następuje pewne oddzielenie, powiedziałbym nawet bunt. Ten bunt jest tylko na początku, ale tak działa mechanizm, w którym nie tworzy się symbioza między dzieckiem a rodzicem. Dziecko staje się samodzielne i może wyjść w świat, podejmować własne decyzje. Dopóki nie przejdzie się fazy buntu, sprzeciwu wobec autorytetu, guru, trudno mówić o samodzielnym, dojrzałym rozwoju. Łatwo sobie wyobrazić, co by się stało gdybyśmy w 2007 roku ulegli naukom Leszka czy ówczesnej myśli ezoterycznej. Możemy z kimś się nie zgadzać i mieć jednocześnie do tej osoby szacunek, nawet poczucie koleżeństwa. I to też efekt pewnego luzu, elastyczności i otwartości, umiejętności współpracy. Po prostu bierzemy to co potrzebujemy bez zanurzania się, zatapiania, zatracania, bo tej postawy niestety wymagały religie i niestety buddyzm. W świadomej duchowości nie jest to wymagane, ponieważ rozważania intelektualne, rozmyślania na temat świata to aspekt zewnętrzny, potrzebny na początku, następnie rodzi się potrzeba zgłębiania siebie, czyli to, co znajdujemy, poznajemy i uwalniamy w sobie.
Trzeba też oddzielić Jezusa od Chrystusa. Chrystus to inicjacja, to pewien zbiór energii o pewnej wibracji. Czyli Jezus to imię, Chrystus to nazwa inicjacji. Środowisko New Age bez żadnego badania wmawia, że Chrystus reprezentuje świadomość chrystusową. Na świecie jest wiele osób na widok których moglibyśmy powiedzieć: „O jaki podobny do Jezusa”. Ale dlaczego ci ludzie tak mówią, przecież nigdy nie widzieli Jezusa? Ano dlatego, że w zbiorowości ludzkości jest odciśnięty archetyp tej istoty, jako istoty doskonałej. Po drugie miliardy chrześcijan przez dwa tysiące lat odcisnęło przeogromny ślad energetyczny przez swoje wyobrażenia, modlitwy, fantazje. Odczepienie od czegoś takiego wymaga pewnej pracy, bo, jak wspomniałem, jest to wkomponowane w mechanizm superego i podświadomość zbiorową, ale także mechanizm karmy rodowej – to wszystko jest częścią matrixa. Wróćmy do tego podobieństwa wizualnego. Dlaczego tak wielu ludzi mówi, że ktoś tam jest podobny do Jezusa? Tylko przez wzgląd na długie włosy i brodę? Nie, po prostu te osoby noszą (mają w sobie) inicjacje Chrystusa w Chrystusa. Jezus to nazwa wcielenia jego duszy, które po tym wcieleniu mogła mieć kolejne. I nawet jeśli dusza miała następne inkarnacje, czyli żyła na Ziemi, ludzie wcale nie traktowali jej jak Jezusa, ponieważ osobowość nie miała na sobie aktywnych inicjacji w Chrystusa, czyli dusza w ciele człowieka żyła wibrując (emanując) swoimi pierwotnymi energiami, naturalnymi. Widać tu działanie naszej podświadomości, jak ona reaguje na pewne wibracje – tu Chrystusa w innych ludziach, bo nasza indywidualna podświadomość ulega niestety pewnemu dopasowaniu do podświadomości zbiorowej. Samą inicjacje w Chrystusa wymyślił inny archanioł, znany jako Jan od Apokalipsy. To on również rozwinął coś takiego jak Białe Bractwo. To wszystko są biali mistrzowie. Kiedy patrzy się na takiego El Morya widać inicjację w Chrystusa, podobnie temat dotyczy mistrzów od teozofów czy tego pana. Rodzi się pytanie: „Jak istoty różnych gatunków dusz, o tak odmiennych wibracjach, osobistych emanacjach posiadają podobną wibrację?”. Bo noszą ujednolicającą inicjację w Chrystusa.
Środowisko New Age szczególnie, ale to myślenie odbiło się w duchowości i nawet w środowisku ezoterycznym, oddzieliło Jezusa od religii chrześcijańskiej. A to błąd, bo to tak, jakby próbować oddzielić Buddę od buddyzmu. Jezus to Bóg dla chrześcijan, przynajmniej tak przedstawiają go pisma tej religii. Dlaczego więc w duchowości czy ezoteryce jest traktowany jako mistrz wniebowstąpiony, Bóg, oświecony? Takie myślenie i logikę należałoby zastosować dla Buddy czy Mahometa, a tak się przecież nie dzieje na świecie. Stało się tak, ponieważ kiedy siły tego świata rozbijały religię chrześcijańską, rozdrabniały ją, ludzie odeszli z kościoła, wyszli z niego, ale nigdy nie uwolnili się mentalnie z myślenia religijnego. Dogmatyczne religijne wyrażenia pojawiły się nagle jako dogmatyczne duchowe wyrażenia, czyli na człowieka nadal oddziałuje ten sam system przekonań. Przykład:
- Jezus kocha Cię – Wszechświat wspiera Cię.
- Modlę się za Ciebie – Wyślę Ci miłość/Wyślę Ci białe światło.
- Bóg zapewni Ci – Wszechświat jest nieskończony i zadba o Ciebie.
- Zawsze chodziło o dostanie się do Nieba – Zawsze chodziło o powrót do Jedności.
- Grzech – Karma.
- Zbawienie – Oświecenie.
- Jezus – dobry – Szatan – zły.
To jest właśnie dualizm. Jak to mówi pewne powiedzenie „Do tanga trzeba dwojga”. To, co ja pokazuję jest wyjściem z tego typu myślenia, z tego króliczego kołowrotka. Moja książka „Poza Dualizmem” rozbiera to dosłownie na części pierwsze.
Zakończenie
Może zamiast zastanawiać się czy ktoś jest tym, za kogo się podaje; czy jest tym, za kogo go przedstawiają apostołowie, uczniowie, pisma, pisma święte, akolici, fanatycy, jasnowidze. Ciągle gdybać o obcych ludziach, istotach, szukać wybielanych białych mistrzów czy nazywać ciemnych potępionych mącicieli. Czy zamiast tego nie lepiej jest zacząć poznawać siebie, swoją duszę, jej gatunek, pracować nad sobą i jej obciążeniami, rozwijać się, bo co niby te inne istoty, ci niby mistrzowie mogą nam dać, czego my sami sobie dać nie możemy? Mądrości, rozróżnienia, miłości? Przecież każdy z nas ma to w sobie, ale ten świat nie nauczył nas korzystać ze swojego tylko szukać poza sobą. To jest największa pułapka tego świata, bo to prowadzi prosto w ramiona systemu ocen, bo kogoś postawiliśmy na piedestale.
Kiedy wchodzi się na drogę duchową dalsze kierowanie swoich oczu w stronę Jezusa czy Buddy oznacza, że zostaliśmy w kościele albo weszliśmy na ścieżkę drogi buddyjskiej. W takim razie w porządku, przyjmujemy to zachowanie, potrzebę posiadania przewodnika, guru, opiekuna, ale w tym samym czasie nie jesteśmy szczerzy sami ze sobą i drogą, która jest przed nami, bo obracamy się do tyłu. Raczej dziękujemy jednemu czy drugiemu dawnemu mistrzowi, bożkowi, prorokowi za to, co jako opiekun, rodzic nam pokazał, nauczył, w czym wsparł, co dał i dalej patrzymy na to, co przed nami, kim jesteśmy dzisiaj jako jednostki i ludzie. Inaczej rozwój duchowy się nie rozpocznie, bo kościół to zgromadzenie, to modlitwa do kogoś tam wyżej, rozwój duchowy to wgląd w samych siebie i czy ten wgląd nam się podoba, czy nie, jest to działanie oczyszczające z iluzji. Na tej drodze niestety wszystkie oceny, opracowania, skale, kalibracje, przekonania – nawet rzeczy o których piszę ja sam, trzeba w pewnym momencie uwolnić, nie budować na czymś pochodzącym z zewnątrz obrazu rzeczywistości, ale przede wszystkim obrazu siebie. To jest piękny proces, bo bez tego nie byłoby tego, co prezentuję ja sam, a co jest tak proste, a zarazem unikatowe. Im więcej przestrzeni tym więcej rozróżnienia, unikatowości bez klepania starych archaizmów, skostnienia czy odwoływania się do świętości, które ze świętością mało mają wspólnego, bo często opakowane jest to tylko w złoto, a pod spodem żadnej treści ani wzrostu.
I przede wszystkim w jaki sposób ma się wykształcić wewnętrzny kompas, który nas prowadzi, jak ma się wykształcić ten cichy głos intuicji, który nie jest w końcu opakowany w ramy podświadomości osobistej, podświadomości zbiorowej, nie jest zależny od przesądów, układów, opinii innych czy zduszony przez wszelkiej maści autorytety? No nie wykształci się, nie obudzi, jeśli nie będziemy podążać za sobą lub przynajmniej za tymi podobnymi do nas. Dlatego, jeśli rozpoczynamy swoją drogę, warto czytać wszystko, zgłębiać, badać, bo przeważnie to, co czytamy i słuchamy pasuje często do już przyjętej wcześniej narracji o świecie i jest bliskie naszym poprzednim wcieleniom. Tutaj jednak pojawia się element badacza duchowego, o którym wspominał Rudolf Steiner, badacza, który wychodzi poza struktury, jest nietuzinkowy, inny, bo wchodzi na nieznane sobie wody. To powoduje w takiej jednostce, ale też w ludziach dookoła takiej jednostki, niewygodne odczucie, bo zmusza mózg do zmian, wyjścia z przyzwyczajeń intelektualnych i emocjonalnych. Kiedy wychodzimy poza określone ramy własnego, rodzinnego, rodowego lub społecznego myślenia, prawie zawsze boli, uwiera, pojawiają się różne emocje – a to jest mało wygodne. Jeśli udało nam się trafić na taką minę, to znaczy, że uderzyło w jakieś wyobrażenie, przekonanie, które prawdopodobnie zostało odbite przez religię, rodzinę, społeczeństwo czy właśnie poprzednie wcielenie. Tak zaczyna się praca nad selekcjonowaniem, odsiewaniem starego, konfrontowaniem. Tak też budujemy osobisty kompas wewnętrzny, zwiększamy świadomość rozróżniającą, który rodzi silną osobowość. Bez tego działania z życia na życie powtarzamy ciągle to samo i obracamy się ciągle w podobnym środowisku.
Dlatego jeśli czytamy opracowania duchowe, ezoteryczne – nawet moje – treść filtrujemy, pewne rzeczy przyjmujemy, inne odrzucamy, przynajmniej na razie. To pozwala nam się nie zawieszać, nie odrzucać całej czytanej treści czy poglądu, bo dalej sprawdzamy, testujemy. Nie wolno na drodze duchowej ugrzęznąć w intelektualnych rozważaniach, dysputach, kłótniach, bo musi być praca nad sobą, realna praca, która wykształca nasze uśpione zmysły, pozwala na głębszy kontakt ze sobą, uczy kontaktu i komunikacji ze sobą samym, i może nawet kontaktu z duszą. Wtedy to, co intelekt bronił przestaje mieć znaczenie, bo jako praktyk po prostu operujesz, widzisz, sprawdzasz, masz namacalny dowód, przeżycie subtelne. Miałem taki ciekawy miesiąc. Przyszło do mnie kilka osób, które przez lata mnie czytały, ale nigdy nie pracowaliśmy wspólnie. Po każdym spotkaniu na żywo mocno wzruszeni mówili: „Dopiero teraz czuję co ty piszesz, co ty mówisz, o co w tym chodzi”. Tekst pisany czy opublikowana sesja ma tylko pobudzić, zainspirować, dać do myślenia, ale to nie jest poradnik, szkolenie czy własne przeżycie, doświadczenie subtelne, bo wielu rzeczy przecież nie widać. Dodatkowo we współczesnym środowisku duchowym niestety zbyt dużo powstało różnego rodzaju teoretyków, intelektualistów bez praktycznych umiejętności. Tak samo działo się w środowisku rozwoju osobistego, motywacji, kiedy to szkolenia dla firm i menadżerów prowadziły osoby po przeczytaniu kilkudziesięciu książek z zakresu zarządzania. Dosłownie jak słuchało się tych ludzi można było odczuć suchy, intelektualny bełkot, wykuty na blachę materiał, który pochodził z poziomu mentalnego (umysłowego) i nie miał w sobie za grosz doświadczenia osobistego, żadnej praktyki. Korporacje jednak za to płaciły, bo generowało to koszty i było popularne. Ostatnie dziesięć lat w duchowości podobnie obrodziło w różnej maści ezoteryków, jasnowidzów, ekspertów, coachów duchowych, którzy mówią o czymś, bo tak przeczytali, ale nie idzie za ich słowami żadna praktyka, rozeznanie czy realny wgląd. Osoby te są charyzmatyczne, mają doskonały marketing, cytują różnych ludzi – w tym często mnie, mają mocno oddziałujące całuny wokół swoich ciał subtelnych, i jadą z tym koksem. Dlatego ten kompas wewnętrzny o którym piszę jest tak ważny, bo on pozwala nam oddzielać, widzieć, rozróżniać teoretyków od praktyków, bo ty ufasz sobie, a nie tym otoczkom, marketingowi, innym ludziom zgromadzonym wokół danej osoby, które często robią szum, wytwarzają dodatkowe zainteresowanie. Mądrość jest w ciszy.
Jeszcze raz powtórzę. Najwyżej postawieni Anunnacy mają dusze i wyższe jaźnie całkowicie zindywidualizowane w dwunastu gęstościach, są silni, wpływowi. Co robią obecnie? Niektórzy są wcieleni na tej planecie, inni żyją w innych światach. Jedni puścili władzę, inni nie zamierzają. Co nam do tego? No właśnie nic, bo nas powinno interesować to, co w nas samych, co nas skierowało na taką planetę; jaką my nosimy historię, jak my radzimy sobie z trudnościami życia. Może zabrzmi to zaskakująco, ale 60 procent wykonywanych przeze mnie sesji dotyczy relacji międzyludzkich, związków, pracy, awansów, zarządzania, rozwiązywania różnych wydarzeń z dnia codziennego, relacji z rodzicami, pracą z rodem, odblokowywania przepływu. Praca nad właśnie takimi wyzwaniami pozwala w namacalny sposób pokazywać praktyczne zastosowanie wiedzy duchowej w życiu codziennym. 20 procent to praca nad ingerencjami, wpływami, skutkami nieprawidłowych praktyk, pozostały procent to sesje tylko na duszę i wyższą jaźń, ale w odniesieniu do osobowości, wcielenia. Duchowość to nie tylko dusza, ciała subtelne – to przecież całe nasze życie.
Zróbmy sobie takie małe podsumowanie osobiste. Ile poświęciliśmy czasu na badanie historii, historii bóstw, bytów, bogów, wpływów, teorii różnych, przewidywań na temat tego, co będzie kiedyś tam. A teraz popatrzmy na to ile zainwestowaliśmy czasu w siebie, zgłębianie siebie, własnej historii? W postawie dbania o siebie, zajmowania się sobą, pracy nad sobą, swoją istotą nie ma nic egoistycznego, bo żaden bóg, bożek, kapłan nie zrobi nic za nas. Niestety to gadzi mózg uwierzył w te bajki, to system reflexive wprowadza ciało w sen, wmawia, że jak coś się zobaczy, przeczyta to prawie tak, jakby samemu coś się zrobiło. Nie. Wstań i zacznij żyć, myśleć, stawiać siebie i swoją ocenę sytuacji na pierwszym miejscu, ale słuchaj uważnie, obserwuj, wyciągaj wnioski. Na początku nie jest to łatwe, ale po jakimś czasie stanie się to twoją naturą, bo to ty jesteś kapitanem swojego statku i ciągle sam siebie kreujesz.
Nikodem Marszałek
Gdańsk, Polska
03.2023 r.